IZHMOTO.PL
Forum użytkowników i sympatyków motocykli IŻ

W trasie - Iżami na Biegun Polski

Gaca - Sob 18 Lip, 2009
Temat postu: Iżami na Biegun Polski
Dziś rozpoczęła się nasza Wielka Wyprawa. Celem jest Hel.

Wspólny start z miejsca zbiórki w Obornikach Śląskich:

Pierwszy etap zrealizowany zgodnie z planem, bez komplikatorów. Siedzimy teraz w Wielkopolsce, pijemy piwo i czekamy na koniec ulewy.

Koniec opadów zaowocuje triumfalnym przejazdem przez Gniezno, Barcin i Toruń.
Dalszy ciąg wkrótce. Bądźcie czujni! ;)

agrupa - Sob 18 Lip, 2009

Wyglądasz Gaca jak Robinson Cruzoe. :P

Ładnie! :)

Pitek - Nie 19 Lip, 2009

Widzę że wyprawa konkretna :roll: Jeśli w drodze powrotnej będziecie mieli ochotę zwiedzić starówkę w Toruniu, to zapraszam :wink: Mieszkam zaraz przy rynku. Aktualnie stacjonuję w Toruniu i zbieram siły po zlocie (mój Iż też tu jest) :wink: Mój nr w razie czego 696 04 64 64
katok - Wto 21 Lip, 2009

Jeśli będę mógł, to i ja z chęcią przyłączyłbym się do iżowego spotkania.
Ewentualny nocleg i wypoczynek również dało by się radę załatwić.
(Nawet dla kilku osób i motocykli. Oczywiście pod dachem.) 8)

Hardcor - Wto 21 Lip, 2009

Gdybyście przypadkiem przez Nałęczów jechali to zapraszam strudzonych wędrowców. Oferuje nocleg, grilla i wycieczki krajoznawcze po okolicach.

Pozdrawiam

Michał - Wto 21 Lip, 2009

Na razie towarzycho szczęśliwie dojechało na Hel.
katok - Sro 22 Lip, 2009

Czyli są w piekle. :lol:
BUBA - Sro 22 Lip, 2009

No byli u mnie Iżoriderzy, parę piwek wypiliśmy. Mam nadzieję że nie byłem sprawcą dodatkowego bólu nóg (zrozumiały ból dupsk). Mnie było naprawdę miło. Niestety jutro wyjazd do roboty, za miesiąc sprawdzę jak to dalej było a tymczasem pozdrawiam wszystkich...
Pitek - Czw 23 Lip, 2009

Dziś chaotyczna relacja z przystanku Toruń. Gaca, Frag, Tofik, Pitek i ja, czyli Sławek (z konta Pitka), plus dziewczyny. Spotkanie po trasie, późnym wieczorem przy browarku, opowieści o starych karabinach. Ja trochę na pełnym wtrysku więc szczegóły podadzą uczestnicy wyprawy.
anper - Czw 23 Lip, 2009

Iże przetoczyły się przez Łódź. Miła pogawędka i oglądnięcie w końcu z bliska maszyn forumowiczów. Została dokonana mała adaptacja przed dalszą podróżą, ale o tym to już osobiście napewno po przyjeździe napiszą.

Kilka fotek i dalej w drogę. Tak wygląda Frag w Łodzi po wyprawie na Hel. :D

Gaca mocno się zastanawia, co tu zrobić żeby mógł szybciej jechać. :wink:

Oni są mocni i mają dupy bardzo mocne. :)

Suchy - Pią 24 Lip, 2009

Tak zapitego człowieka jak Frag na pierwszym foto to jeszcze nie widziałem w życiu :wink: , ale widać, po tym co zrobiliście na garażach za wami, że ostra była impreza :wink:
KOZA - Pią 24 Lip, 2009

No to rośnie konkurencja Michałowi, w klubie podróżnika, bo w tym dziale on panował.

PS. coś ty mcfragu przytroczył do boków Iża? i dziękuję za odwiedziny KOZY w Gnieźnie. :(

Michał - Pią 24 Lip, 2009

Michał też miał mały udział w kilometrażu :wink:
tybusz - Pią 24 Lip, 2009

Niech już szybko wracają i zdają relacje, czas żeby wzięli się wreszcie do roboty. ;)
mcfrag - Sob 25 Lip, 2009

KOZA napisał/a:
ps. coś ty mcfragu przytroczył do boków Iża? i dziękuję za odwiedziny KOZY w Gnieźnie :(

He he, to mój własny patent - zwykłe walizki na kółkach kupione za psi pieniądz w TESCO. Bardziej niż na wyglądzie zależało mi na funkcjonalności. Patent sprawdził się w 100 procentach, przeżył dużo, w tym 50-kilometrową nocną jazdę w ostatniej słynnej w calej Polsce huraganowej ulewie. Ja przemokłem na wylot - zawartośc bagażu nie.

Co do odwiedzin, to ciężko jest zaaranżować jakiekolwiek spotkanie bez możliwości wcześniejszego kontaktu telefonicznego. Nie mieliśmy sztywnej trasy, jechaliśmy mocno improwizując, więc ciężko się było umówić bez telefonów. Koza, uwierz, że pytaliśmy o Ciebie w Gnieżnie, (pozdrowienia dla przemiłej ekipy z Krzywego Koła, wielkie dzięki za łożyska i kawę - szczegóły w swoim czasie), ale niestety najwyraźniej nie byli to Twoi znajomi, lub być może na lokalnym podwórku jesteś znany pod innym nickiem.

tybusz napisał/a:
Niech już szybko wracają i zdają relacje, czas żeby wzięli się wreszcie do roboty

Dajcie nam trochę czasu, taka relacja to nie jest trzylinijkowy post.

KOZA - Sob 25 Lip, 2009

Już wiem, u kogo byliście, czy to nie goście z Classic Gniezno, a oni mają sklerozę bo mieszkam nie daleko, a KOZĄ jestem wszędzie, może następnym razem.
roman - Nie 26 Lip, 2009

Wspaniały pomysł i super wycieczka - jestem pod wielkim wrażeniem i czekam na relację.
Gaca - Sro 05 Sie, 2009

[frag] Relacja trochę spóźniona, ale chyba warto było poczekać. Zapraszamy do lektury!
Na początek mapka trasy (moja, Gaca miał start we Wrocławiu a metę w Świdnicy).


Pokaż Hel 2009 na większej mapie


Dzień 1 - Sobota - Ruszamy!


Zapakowany i gotowy do drogi. Frag startował z Brzegu Dolnego.
Wyruszyliśmy po 14.00. Karolina, pomimo soboty, pracowała rano i nie dało się wcześniej. Pogoda była niepewna (zbierało się na deszcz), cały ranek konsultowaliśmy się telefonicznie co robić. W końcu zdecydowane - Jazda!

Gaca - troszeczkę bardziej obładowany - wyprawę rozpoczął na ulicy Piwnej we Wrocławiu.
Bagażnik bardzo tu pomógł. Bez niego nie widzę szans na spakowanie tylu tobołów ;)
Pierwszy punkt kontrolny wypadł w Obornikach Śląskich, skąd w duecie wyruszyliśmy już we właściwą część trasy.

Z Obornik Śl. kierowaliśmy się do mety pierwszego dnia z pewnym noclegiem. Na miejsce przybyliśmy chwilę przed mocną ulewą.
Tego dnia zrobiliśmy niewiele ponad 100km. Ale jest dobrze - taki był plan, Iże jadą, z niecierpliwością czekamy na to, co zdarzy się jutro.

Dzień 2 - Niedziela - Dzień przeglądu polowego i życzliwości ludzkiej ;)


Start w godzinach południowych z małej wiochy, która las miała tylko w nazwie. Pierwszy postój planujemy w Jarocinie.
W Wielkopolsce nie ma drzew. Księżycowy krajobraz Kraju Podziemnej Pomarańczy trochę mnie zaskoczył. Zielony ocean pól ciągnie się po horyzont. Można dostać choroby morskiej ;)

Pierwsza poważna awaria. Zmielone na proch i trzy kulki łożysko tylnego koła.
Nie wyglądało to zbyt dobrze. Niedziela, samo południe, zadupie, a my stoimy. Czyżby koniec wyprawy?

Niemniej jednak udało się zwyciężyć niefart.
Jak to dobrze mieć ze sobą trochę części zamiennych. Akurat łożysko było wśród nich. Szybka wymiana i jedziemy dalej. Gaca, co nie dziwi, z lekkim dyskomfortem - w końcu jego Iż jest obładowany na 120%. A jeżeli następne łożysko znowu się posypie?
Jarocin został zdobyty. Jemy lody na rynku, oglądając dziwny spektakl taneczny będący częścią aktualnie trwającego festiwalu. Czas jechać dalej. Droga kieruje do Gniezna, które przywitało się z nami mrugającą zalotnie kontrolką ładowania Gacowego Iża.

Taka awaria to bułka z masłem. Szybka wymiana szczotki w centrum pierwszej stolicy Polski umożliwiła dalszą podróż, oraz zaowocowała przydatną i zarazem miłą znajomością.
Gdy Gaca zmieniał szczotkę, podszedł do nas jakiś gość (był na niedzielnym spacerze z rodziną) i zapytał, czy może pomóc. Chwilę pogadaliśmy o naszej łożyskowej epopei, po czym poszliśmy coś zjeść. Do rynku, ma się rozumieć ;) .

Nie minęło 15 minut, a pojawił się inny gość (potem okazało się, że był to szwagier poprzednio spotkanego kolegi, powiadomiony telefonicznie o naszym problemie). Po następnym kwadransie sytuacja wyglądała tak, że Gace siedziały na kawie u nowo poznanych kolegów z Gniezna, a ja z jednym z nich pojechałem prawie pod Wrześnię. Po godzinie mieliśmy dwa zapasowe łożyska, które zostały wyjęte z koła wymontowanego z jeżdżącego Iża-49. Naprawdę zrobiło to na nas duże wrażenie. Wprawdzie łożyska nie przydały się nam aż do końca wyprawy, ale mieliśmy komfort, że w razie awarii nie wyeliminuje nas to z gry. A to naprawdę duża sprawa taki komfort. Jeszcze raz wielkie dzięki, Panowie!!!. ;)
Stół był wyładowany nie tylko kawą, ale smacznym smacznym ciastem i wyśmienitymi piernikami :)

Gospodarz całego zamieszania pokazał nam swojego Dużego Ptaka, którego kompletuje. Robi wrażenie maszynka.

Ostatnia tego dnia, na szczęście, przypadłość Iża Gacy. Tym razem, podczas ucieczki przed deszczem rozklepał się przerywacz. Udało się go jednak zreanimować.
Niby fajnie, jak się panuje nad sytuacją i rozwiązuje napotkane problemy, ale ten wyglądał dość poważnie. Zginęła iskra na amen i długo podejrzewaliśmy zgon cewki, co raczej definitywnie zakończyłoby naszą przygodę.

Gdy wyjechaliśmy z Gniezna, tempo było zawrotne jak do tej pory. Wszystkie awarie nie zdołały obniżyć naszego morale. 40km od Nakła n. Notecią mój Iż przestał po prostu jechać. Jak wspomniał Frag, typowaliśmy cewkę. Gdy wszystkie próby sprawdzenia wskazywały właśnie na tą awarie - zrobiło się niezwykle gorąca i niefajna atmosfera, bo wisiał nad nami zwiastun końca wyprawy. Za plecami czaiła się ciemnogranatowa chmura, przed którą w rowie nie znaleźlibyśmy schronienia.

Na szczęście okazało się, że to tylko przerywacz miał jakieś zwarcie, a sprawę rozwiązał kawałek taśmy izolacyjnej. Jedziemy dalej. Czas w końcu gdzieś dojechać i rozejrzeć się za miejscem do spania.

Nakło nad Notecią. Kupujemy po jednym piwie na dobranoc (czy ktoś słyszał o Warce 1,5l? :D ) i jedziemy szukać miejsca do rozbicia obozowiska. Najlepiej nad wodą....

Miało być nad wodą, a skończyło się na podwórku właściciela lokalu gastronomicznego w miejscowości Występ, który wspaniałomyślnie użyczył nam trawnika przed swoim domem, gdy nie wypaliły nam inne pomysły na obóz. W rewanżu zostawiliśmy parę groszy w jego barze jedząc chyba jeden z lepszych kebabów, jakie zdarzyło mi się próbować. To kolejny dobry człowiek, który pojawił się akurat w tym momencie, w którym był potrzebny. Good for us!

Szkoda, że nikt nie zrobił zdjęcia tego posiłku. Był olbrzymi, a pożywny do tego stopnia, że trzymał on do późnych godzin południowych następnego dnia ;)

Nie tylko my spaliśmy w namiotach. Każdy Iżyk miał swoją własną jedynkę bez przedsionka ;) O przyjaciół trzeba dbać.
Przed pójściem spać mieliśmy okazję zintegrować się z córka naszego gospodarza, która nakarmiła nas ciekawymi regionalnymi opowieściami, jak i przybliżyła nam sylwetkę swojego ojca ;)
Tego dnia licznik pokazał nam około 200km przebiegu. Byłoby więcej, ale nasze przygody poboczowe oraz wizyta w Gnieźnie pochłonęły naprawdę sporo czasu. Jutro przyciśniemy.

Dzień 3 - Poniedziałek - Na Hel.


Szybka pobudka, poranna toaleta i planowanie trasy. Będą Bory Tucholskie, Wejherowo, Puck, Władysławowo. Meta w Helu. Omijamy DK1 i 3-City. Ma być krajobrazowo.

Dobra kawa z rana jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

W drogę! Tempo może nie było oszałamiające, ale zdarzało się wyprzedzać nie tylko ciągniki.
Tego dnia faktycznie jechało się bardzo dobrze. Temperatura odpowiednia. Trasa rzekłbym krajobrazowa. Nic tylko gnać co sił, a tempo było takie że z każdą minutą przybywał jeden kilometr ;)

Można było jechać szybciej, ale radość z jazdy psuły wibracje, jakie towarzyszyły wyższej prędkości.

Więcbork. Tego dnia awarii na razie brak, Iże chcą współpracować. To najlepsza nagroda za wczorajsze stresy. Nasze miny mówią wszystko. Jest dobrze.

To był typowy postój w celu zapewnienia chwili ulgi naszym tyłkom, na których kratka gumowego siodełka zaczyna już trwale się odciskać.

Tyłki mówiły jedno, a resztę do powiedzenia miały zawiasy. Karolina nie narzekała wcale na dolegliwości podróżne. To zrozumiałe, bo pasażer na Iżu siedzi jak w pięciogwiazdkowym hotelu ;)

Dalsza podróż była niczym innym jak ucieczką przed chmurami deszczowymi, które otaczały nas z trzech stron. Zaplanowana trasa, jak i kierunek wiatru sprzyjały nam zadziwiająco długo.


10km za Redą złapała nas rzęsista ulewa, przed którą długo uciekaliśmy. Niestety, Czarna Chmura była szybsza. 30 minut pompy, tęcza, a potem godzina czekania aż droga przeschnie na tyle, że jakoś da się jechać.

Przed Władysławowem zauważyłem, że zaczęła migać kontrolka ładowania, ale tylko wtedy gdy dawaliśmy czadu. Stwierdziłem, że nie warto się tym przejmować, w końcu na pozycji bezakumulatorowej numer 5 Iż jechał jak głupi.

Mijamy Władysławowo. Mierzeja Helska wita nas kilkukilometrowym korkiem plażowiczów wracających do domu, czyli na szczęście w przeciwnym kierunku. To podobno typowa sytuacja o tej porze dnia.

Przed nami tylko czysta, prawie sucha prosta (długa na prawie 40km) oraz trzy helskie miejscowości przez które przejechaliśmy oczywiście tempem defiladowym. Jak lans, to lans :)

Zatoka Pucka. W tak pięknych okolicznościach przyrody nie mogliśmy sobie odmówić postoju i paru pamiątkowych fotek. Euforia powoli rośnie, w końcu dojeżdżamy do celu! A z domu wydawało się to tak daleko, że aż nierealnie...

Nierealne tak, że otrzymywałem ciągle telefony z zapytaniem: "Czy mogę już pić piwo czy trzeba cię ściągać na przyczepce?" :)

Znak początku miasta jest raczej sporo oddalony od samej miejscowości Hel, ale pamiątkowa fotka musiała być. Pomimo, że przegapiliśmy go trochę, nastąpił powrót. Historyczny moment musiał być uwieczniony ;)

Około godziny 20.00 meldujemy się w Helu. Oczywiście trzeba to odnotować. Żeby zrobić sobie taką fotkę z kutrem, należy złamać ze trzy lub cztery zakazy wjazdu pod rząd, ale cóż to dla nas! W końcu nie takie rzeczy się robiło ;)

Nie należy zbyt długo jeździć motocyklem pod wodą, bo się lakier może lekko sfatygować. Poza tym łatwo zalać silnik ;)

Jeszcze jedna pamiątkowa fota i czas szukać noclegu. Czy jest tu jakieś pole namiotowe?
Oczywiście mało prawdopodobny jest całkowity brak campingów. W końcu to nadmorski kurort. Los chciał, że trafiliśmy na takie pole, że lepiej chyba się nie dało.

Dwie godziny później jesteśmy już rozbici, Iże zaparkowane w brezentowych garażach. Niespodziewanie pojawił się Buba, który zauważył nasze przybycie. Forum to potęga, jeszcze nie raz się o tym przekonamy podczas tej wyprawy.

Licznik mówi, że nawinęliśmy dziś 300km. Czyli od wyjazdu zrobiliśmy już ich 600. Nieźle, nieźle. W sumie nasze tachometry lekko różnią się wskazaniami pomimo tego samego rozmiaru opony tej samej firmy (3,5 MITAS). Różnica wskazań to jakieś 2-3km na 100, czyli 2-3%. Pewnie taki był standard pomiarów. A może po prostu przyczyną różnicy było to, że Gaca miał bardziej obciążony motocykl?


Dzień 4 - Wtorek - My chodzimy, Iże odpoczywają

Zaczęło się od leniwego poranka, który przeciągnął się do południa. Dziś czas nas nie goni. Będzie dzień beziżowy.

A tak obfitym posiłkiem zostaliśmy ugoszczeni przez naszego gospodarza, a potem przewodnika, Bubę.

O tak, Buba poświecił nam cały dzień i z cierpliwością zawodowego oprowadzacza wycieczek pokazał nam chyba każdy ciekawy zakamarek Helu, wyczerpująco odpowiadając na każde zadane pytanie.Po takiej wycieczce Hel mocno zyskał w moich oczach. Wbrew pozorom nie jest to typowe senne nadmorskie miasteczko, w którym życie toczy się wyłącznie na plaży i deptaku.

Szybki powrót na pole namiotowe w celu zrzucenia niepotrzebnych rzeczy i oddanie się wir zwiedzania. Okazało się, że mimo niewielkich rozmiarów miejscowości Hel zwiedzania było dużo, a czasu mało. Za mało.

Teren jeszcze nie tak dawno niedostępny dla zwykłego wczasowicza, dziś jest historyczną pamiątką po militarnej roli obronnej, jaką Hel pełnił w czasie II Wojny Światowej i jeszcze długo po niej. Na cyplu zostało bardzo wiele bunkrów, umocnień i stanowisk artyleryjskich.

Pod jednym z dział Laskowskiego zaaranżowano dla turystów małe obozowisko militarne, w którym można spotkać Dniepra służącego w Wehrmachcie ;) Takich "kwiatków" widzieliśmy więcej.

Podeprę się WIKIPEDIĄ: "Muzeum Obrony Wybrzeża - w Helu otwarte w roku 2006 eksponuje swoje wystawy w dwu ogromnych, wyremontowanych obiektach dawnej niemieckiej baterii artylerii nadbrzeżnej "Schleswig Holstein". Zainstalowane tu na krótko (przeniesione po oddaniu strzałów próbnych do Francji) trzy działa kalibru 406 mm co odpowiada kalibrowi 16 cali były wykonane dla planowanych przed wybuchem wojny niemieckich pancerników typu "H".

Działa kalibru 406 mm są największymi na świecie działami, jaki kiedykolwiek były instalowane na stałych stanowiskach obrony wybrzeża. Działa tego kalibru były także stosowane m.in na amerykańskich pancernikach typu Iowa. Istniały działa większych kalibrów, lecz były to działa japońskich pancerników, kolejowe, na podwoziach gąsienicowych lub doświadczalne.

We wnętrzach obiektów muzeum znajdują się stałe wystawy i eksponaty nawiązujące do historii militarnej Rejonu Umocnionego Hel.

Pierwszym z obiektów jest wielokondygnacyjna wieża kierowania ogniem, z punktem widokowym na szczycie. Drugim obiektem jest stanowisko ogniowe nr 2 (istniały w sumie trzy stanowiska ogniowe) pod armatę kalibru 406 mm Stanowisko ogniowe obejmuje podziemną infrastrukturę stanowiska ogniowego jak i zaplecze mieszkalno-techniczne pełniących tu służbę marynarzy."

Na żywo całość robi spore wrażenie, uwierzcie. Warto tam choć raz zajrzeć.


A to wspomniana wcześniej niemiecka wieża kierowania ogniem. Zachowana w świetnym stanie, dzięki temu, że długo była niedostępna dla zwykłych śmiertelników (czytaj złomiarzy). Dziś jest obiektem muzealnym.

Obowiązkowy zachód słońca został uwieczniony. Pocztówka z wakacji ;)

Dzień 5 - Środa - Zmaganie się, nie tylko z upałem.

Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Nasz czas przeznaczony na wyprawę był z pewnych powodów zredukowany do tygodnia, więc trzeba było myśleć o powrocie. Jako, że kilku forumowiczów zapraszało nas oferując nocleg, towarzystwo i kompanię podczas części trasy, postanowiliśmy skorzystać z takich ofert. Niestety z planu (z przyczyn techniczno-czasowych właśnie) wypadła nam Warszawa. Marcin, jeszcze się spotkamy na Twoim terenie.

Co się odwlecze...

A tymczasem wracamy na południe. Pierwszy cel dnia - Gdańsk. W prostej linii 35km, ale drogą już jest ich 100. Jedziemy.


Podroż przez półwysep - lekko na adrenalinie. Zorientowałem się (jak zwykle za późno, nie pierwszy, nie ostatni raz), że silnik spalinowy nie pracuje bez paliwa ;)

Udało się dojechać na CPN i zatankować pod korek. Szybkie rachunki i przeliczenia potwierdziły książkową wersję spalania. Fragowy Iż zjadł niecałe 3.5l a mój 4.5l.

Wyjazd z CPN nastąpił szybko, ale wtedy nieoczekiwanie skończyła się bateria w moim Iżu. Po dumaniu na poboczu wmontowaliśmy rezerwowy zapas "żelowy". Iż zagadał momentalnie, ale podróż nie była już tak przyjemna jak wcześniej. Obserwacje kontrolki ładowania potwierdziły, że maksymalną prędkość, jaką mogłem uzyskać (zachowując ładowanie) to niewiele powyżej 50km/h. Diagnoza prosta - strzelił regulator napięcia. Dobrze, że tylko w połowie ;)

Tym "ślimaczym tempem" dojechaliśmy do Gdańska.

Kolejna pocztówka z wakacji. Oczywiście tam również nie wolno wjeżdżać. Ostrzegano nas przed bezwzględną Strażą Miejską, która tylko czyha na takich jak my, ale pokusa zrobienia tej fotki była silniejsza. Obyło się bez represji. Wśród multijęzycznego tłumu przelewającego się po gdańskim deptaku Iże budziły spore zaciekawienie. Były fotki i przymierzanie się do motocykla. Dzięki temu być może nie tylko my mieliśmy Iżowe wspomnienia ;)

Pewien zachodnio-polski turysta poprosił o fotkę na moim Iżu jako pamiątkę. Nie można było się odmówić. Oczywiście nieodpłatnie ;) Gdzie Iż, tam zamieszanie.

Malbork był na naszej liście miejsc do odwiedzenia od początku. Budowla poraża ogromem, mnie dodatkowo poraziła skomercjonalizowaniem podejścia do tematu turystów. Handelek kwitnie wszędzie dookoła, nie sposób zrobić ładne zdjęcie bez jakiegoś autokaru firmy "Gute Reise" lub stada bachorów latających w krzyżackich pelerynach. Masakra.

Tego dnia mój Iż zaczął pokazywać humory. Dopadła mnie awaria typu "ale o co chodzi?". Objawy były takie, że przy redukcji biegu, najczęściej na skrzyżowaniach, rondach, światłach itp. potrafił zgasnąć bez wyraźnego powodu. Dwa razy zgasł na dobre i nie chciał dać się uruchomić. Naprawdę byłem skołowany. O co chodzi? Paliwo dochodzi, gaźnik sterylny, iskra niby też. A nie chciał zagadać nawet po zastrzyku do cylindra. Świeca nie była mokra, więc to raczej nie było zalanie. Po ostygnięciu odpalał i jechał, a silnik pracował równo. Dopiero ostatniego dnia wyprawy zlokalizowałem przyczynę problemów. O tym później.

Mój Iż natomiast pracował coraz gorzej. Regler się rozsypał raczej doszczętnie. Powyżej 50km/h silnik makabrycznie szarpał. Co znaczyło, że regulator napięcia rozłączał całkowicie prąd docierający do zapłonu.

A tymczasem stoimy gdzieś między Grudziądzem a Toruniem, jest godzina 20.00. Mój Iż zdechł na tyle, że zaczęliśmy się poważnie zastanawiać nad rozbiciem obozu na przydrożnej łące. Na szczęście po kwadransie bezsilnych prób uruchomienia skurwiel w końcu zagadał. Tak samo nie wiadomo dlaczego, ale silnik działa, pracuje równo jak zawsze. Jedziemy dalej.

W międzyczasie zrobiło się ciemno. Ciemno, burzowo i piorunowo. Jedziemy poboczem drogi krajowej nr 1, do Torunia z 40km. 45W mojej prądnicy ledwie oświetla drogę, ale jesteśmy twardzi. Po drodze postój na tankowanie i próba kontaktu z forumowiczami z Torunia. Telefon Sławka milczy. Na szczęście mam numer do Pitka (czasem możliwość czytania forum przez telefoniczny WAP może się przydać, a akurat Pitek jako jedyny z chcących się z nami spotkać przytomnie podał numer kontaktowy). Sukces! Pitek jest w Toruniu, zaprasza i oferuje nocleg dla nas i motocykli. W drogę więc!


Frag miał przynajmniej te 45W, ja również niby miałem, ale ze względów technicznym mogłem jechać "aż" na postojowych. Na drodze całkowita ciemność. Kolorowo nie było. Uwierzcie.

Do Torunia docieramy po 22.00. Ostatnie 20km jechaliśmy w nocnej ulewie, przyjeżdżamy mokrzy. Przywitanie, odprowadzenie Iży do garażu, wieczorne zakupy. I tu niespodzianka. W sklepie z napojami regeneracyjnymi w tajemniczy sposób spotykamy Sławka i Tofica49, czyli całą forumową toruńską ekipę. Przypadkiem przechodzili - "z tragarzami" ;-) . Pomimo późnej pory ten wieczór dopiero się rozpoczynał ;-)

Nie skończyło się na piwie. Toruńskie chłopaki naprawdę zatroszczyli się o dolnośląskich Iżowców ;) Ta noc skończyła się bardzo późno ...

Fotek z tej radosnej imprezki nie wkleję - niestety mój aparat nie ma funkcji redukcji czerwonych nosów :D (a przy okazji, Sławek - co to było za piwo? Kasztelańskie? Jakoś nie dałem rady zapamiętać nazwy).

Piwo było Kasztelańskie. Pamiętam jak dziś. Gdy sięgałem po poczciwego Tysa, Sławek powiedział: "No weź się napij chłopie porządnego piwa, a nie te siki." Bałem się, że użyje "blondyny" ;) więc szybko sięgnąłem i wypiłem pierwszego w swoim życiu Kasztelana :)

Dzień 6 - Czwartek - Skryte nadzieje Gacy.

Będąc w Toruniu, po wygodnie spędzonej nocy, trzeba było w końcu coś pozwiedzać, dlatego...

Rano z Justyną, Pitkiem, i Tofficem zdeptaliśmy całą toruńską starówkę. Jestem tu pierwszy raz, podoba mi się to co widzę. Do pełni szczęścia brakuje nam tylko reklamówek z piernikami - atrybutów typowego toruńskiego zwiedzacza ;) .

Pierniki były w Gnieźnie. Frag się nie załapał, bo były zbyt dobre ;)

Pamiątkowa fotka na nabrzeżu, na którym Tym z Dobrowolskim wsiadali "służbowo" na statek.

Czas się zawijać. Iże, gotowe do drogi, grzecznie czekają w Pitkowym garażu.

Do granic miasta Toruń pojedziemy w większym stadzie. Pitek i jego "Iż nowoczesny" dotrzymają nam towarzystwa. Toffic też jedzie, niestety jego 49 ma awarię gaźnika. Będzie więc japoński akcent ;)

Każdy Iż gada zupełnie inaczej, to wiem od dawna. Iż Pitka potwierdza moją teorię. Zupełnie inna, specyficzna praca silnika.

Nie ma to jak fotki "z drogi". Właśnie przeprawiamy się przez Wisłę.

Toruń żegna, zapnij pasy. Krótki postój i w drogę. Kierunek Piotrków, planowana meta u Michała. Ale wcześniej zawiniemy do Łodzi. Trzeba przecież odwiedzić Anpera.

Hehe ;) Te odwiedziny mogą zaważyć o losach wyprawy ;)

Iż Gacy jechał tylko przy prędkości 50km/h. Gasł przy każdej redukcji biegu, najczęściej w mieście. Każdy postój na skrzyżowaniu ze światłami oznaczał zgon silnika i ponowną walkę z odpaleniem maszyny. Podeszwa gacowego lewego buta tego nie przeżyła. W zatłoczonym Włocławku, po chyba setnej przymusowej przerwie w podroży tego dnia, w końcu honorowo poległa w nierównej walce z iżowym kopniakiem ;D

Po wielu postojach w końcu dowlekliśmy się do Łodzi. Pojawia się Anper, który ma dla Gacy bardzo dobrą propozycję. Przecież jedzie na urlop, więc czemu nie użyczyć Gacy swojej sprawnej puchy prądów? To by rozwiązało nasze problemy, a prędkość przelotowa sporo wzrośnie.

Następuje transplantacja iżowego serca. Pacjent przeżył, czuje się jak nowo narodzony :D

Skryte nadzieje Gacy zostały spełnione. Dzięki temu tymczasowemu podarunkowi można było pojechać szybciej, no i w pełnym komforcie psychicznym, że już nie ma się prawa nic innego stać.

Średnia prędkość podróżna jest od tej pory dużo wyższa i nie zapowiada się na zaniżania ;)

Tego nikt nię nie spodziewał. Jeszcze w Łodzi, na Rzgowskiej rozpadł się przerywacz. Po raz drugi podczas wyprawy, tym razem to nie zwarcie - puścił nit trzymający sprężynę. A tak dobrze się jechało...

Tymczasem na horyzoncie niebo groźnie pomrukuje i błyska piorunami. Atmosfera gęstnieje, zapowiada się mały hardkor - po kontakcie z rodziną już wiem jakie spustoszenie zrobił ten "zefirek" na Dolnym Śląsku. Oj, będzie się działo...


Dolny Śląsk ucierpiał dużo mniej niż Wielkopolska, która była na tej samej wysokości co my w tej chwili. Można było budzić wyobraźnię i niepotrzebnie się stresować. Trzeba było jednak zachować zimną krew.

Na szczęście dojechał Michał, którego mieliśmy spotkać w połowie drogi Piotrków-Łódź. Awaria trwała tyle, że zdążył zrobić całą trasę do Łodzi. Cóż, przynajmniej będzie raźniej kolejny raz tłuc się po nocy ;)

Przerywacz został w końcu naprawiony, jedziemy dalej.

Nie tylko do następnych świateł ;)



Taki tam mały filmik, to ciągle Łódź. W naszych wyścigach "na ćwierć mili" niestety zawsze wygrywał Iż nowoczesny ;)


Nawet niespecjalnie próbuję opisać trasę Łódź-Piotrków. Ten kto tam był, wie jak było. Powiem tylko, że jechaliśmy w dużej ulewie, porywistym kąśliwym sztormowym wietrze (który mocno wiejąc z boku momentalnie zmieniał tor jazdy motocykla), a dookoła latały liście, gałęzie, jakiś piach/kurz i inne małe przedmioty.Nie dało się jechać w okularach, więc deszcz zalewał oczy. Prędkość 60-65km/h wydawała się wówczas szaleńczym rajdem. Mijaliśmy miejscowości pozbawione prądu, a my na iżowych latarenkach. Nie skłamię mówiąc że naprawdę czułem się mocno niekomfortowo.

Ten który oberwał gałęzią w ryj (czyt. Gaca) wie co się działo podczas tej nawałnicy. Wioząc Karolinę na tylnym (połamanym) siodle, która przez prawie całość drogi (Łódź - Piotrków Tr.) miała oczy zasłonięte, mogę powiedzieć śmiało: Było dramatycznie, a nawet bardziej.

W końcu dojechaliśmy, przemoczeni na wskroś. Nawet nie było siły pogadać. Padliśmy bardzo szybko. Jutro to nadrobimy.

I znowu, aż się samo nasuwa pewne zdanie: "Forum to potęga."

Dzień 7 - Piątek


Rano oczywiście jest już dobra pogoda, choć wielkie kałuże świadczą, że to nie był zwykły letni deszcz. Motocykle wyschły szybciej niż ubrania. Nic to, dosuszymy je w trasie. Czas się gdzieś przejechać.

Kierunek Kleszczów, najbogatsza gmina w Polsce. Popatrzymy sobie z góry na pewną dziurę w ziemi.


Wcześniej jednak wjedziemy na pewną dziwną górę. Chyba Iż mi dymi trochę za mocno. Trzeba będzie wyregulować zawory. To normalne po takiej długiej trasie ;)


Za WIKIPEDIĄ:

Góra Kamieńsk (niekiedy Góra Kamieńska) sztuczne wzgórze o wysokości 386 m n.p.m. powstałe jako zwałowisko zewnętrzne Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów, położone na terenie powiatu radomszczańskiego w gminie Kamieńsk. Wysokość względna wzniesienia wynosi około 160 - 180 metrów i jest to najwyższe wzniesienie w środkowej Polsce. Powierzchnia zajmowana przez górę to 1480 ha.

Góra Kamieńsk powstała z nadkładu o objętości 1350 mln m3, który przykrywał znajdujące się na zachód od niej pokłady węgla brunatnego. Jej usypywanie rozpoczęto 6 czerwca 1977 roku, zakończono w listopadzie 1993 roku, kiedy KWB Bełchatów cały nadkład składowała już na zwałowisku wewnętrznym (zasypując miejsca, gdzie wydobyto cały pokład węgla).



Elektrownia wiatrowa na szczycie dodaje całości troche surrealistycznego klimatu.


Kleszczów. Żeby zobaczyć wyrobisko KWB Bełchatów, należy zejść z motocykla i przespacerować się 100m. Robimy to, po czym jedziemy razem z Michałem jeszcze kilkanaście kilometrów. W Szczercowie rozjeżdżamy się do domów. Tak, do domów, to już ostatni dzień wyprawy. Czas wracać.

Droga do Wrocławia przebiegła spokojnie, za wyjątkiem jednej akcji, o której opowie Gaca ;)


Tego dnia mój Iż jedzie i nic złego się z nim nie dzieje. Anperowa puszka została sprawdzona w boju i trzeba przyznać, działa zadziwiająco dobrze. U Fraga sytuacja wygląda nieco gorzej. Przy dojazdach do świateł czy innych tego typu sytuacjach jego Iżak zagadkowo gasł. Przez co jechaliśmy jak najdłużej, zatrzymując się tylko wtedy gdy to było konieczne. Przez większość trasy ja jechałem przodem i prowadziłem "kawalkadę". Przypadek chciał, że w pewnym momencie, na odludziu, Frag nas wyprzedził i przejął prowadzenie. Chwilę później poczułem szarpnięcie i już wiedziałem że trzeba się rozglądać za postojem. Frag pognał dalej, ja zostałem na zatoczce bez paliwa :Wink:

Stacji nigdzie w pobliżu, przynajmniej ja o niej nie wiedziałem. Wg mapy było to za daleko. Po wielu próbach skontaktowania się z Fragiem usłyszałem, że jest 1o km dalej i nie może odpalić, ale jak się to uda przyjedzie i będziemy myśleć.

Tego było już za wiele. Znowu nie mogę jechać. Wściekły i bezsilny, zacząłem analizować problem jeszcze raz. Cewka. Chyba się grzeje i zaczyna przerywać. Otworzyłem puchę prądów i wszystko stało się jasne. To nie cewka. Przyczyna była banalna. Bezpiecznik, wyglądający niby normalnie, jest rozgrzany do temperatury takiej, że nie sposób go dotknąć. Zamiast przewodzić prąd działa jak rezystor. To jest przyczyna ginącej iskry i całego zamieszania. Na wyższych obrotach, prądnica dawała radę mimo włączonych świateł. Przy redukcjach następował brak prądu i Iżak gasł. Banał.

Szybko czyszczę styki (były trochę zaśniedziałe), doginam blaszki gniazda bezpiecznika. Kopnięcie - Iż wstaje z martwych od pierwszego. Ufff....

Czas wracać pomóc Gacy. Mam jeszcze kilka litrów w baku, będzie transfuzja.


Tymczasem Frag nie nadjeżdża. Trzeba było zakasać rękawy i zorganizować paliwo. Nieopodal stał dom, w którym nie spodziewałem się otrzymać pomocy. Jednak. Trafiłem na sympatycznego gościa w średnim wieku, który paliwa nie posiadał, ale z wielką przyjemnością zawiózł mnie z "bańką" na stację paliw.

Wraz z powrotem z paliwem pojawił się zawrócony Frag i razem pojechaliśmy w dalszą trasę.

Wrocław wita nas zupełnie niepotrzebnym złośliwym deszczem, który pomimo tego, że trwał 5 minut, zmoczył nas trochę, a mnie dodatkowo wkurwił. Wielkie zimne krople które raniły twarz... To było zdecydowanie niepotrzebne. Inaczej wyobrażałem sobie moment dojazdu do WRO.


Ostatnie tankowanie i zmierzanie do rozstajnych dróg...

Ostatni odcinek każdy pokonywał już sam. I o ile Wrocław przywitał nas deszczem, sam wjazd do Brzegu miałem fantastyczny. Kilometr od domu, w pięknym słońcu, minąłem kawalkadę ze 30-stu starych, zabytkowych samochodów na żółtych blachach, która zrobiła sobie wspólną przejażdżkę. Prawdopodobnie był to jakiś zlot samochodów zabytkowych (impreza organizowana na wrocławskim rynku), a ja załapałem się na ich paradę po okolicy. W każdym razie zostałem sympatycznie (i z wzajemnością) obmachany, otrąbiony, itp. Piękne zakończenie fajnej przygody. 1427 niezapomnianych kilometrów.

Mój powrót nie wyglądał tak barwnie, ale również natrafiłem na spóźnione zabytkowe autko, które jechało na wymienioną wyżej imprezę. Serdecznie sobie pomachaliśmy i tyle było kontaktu ;)

Po dotarciu do domu byłem tak szczęśliwy i odprężony, że jestem już na własnych terenach, że ból dupska nagle przestawał mieć znaczenie. Wsiedliśmy a motor i ponabijaliśmy jeszcze trochę kilometrów puki była jeszcze możliwość korzystania z Anperowego serduszka.

Wszystko skończyło się doskonale. Kilometrów nawiniętych na kła było sporo. Smutne tylko to, że na drugą taką okazję trzeba będzie trochę poczekać. Ile? To się okaże, może nie tak długo ;)

KONIEC I BOMBA, A KTO NIE BYŁ TEN TRĄBA. ;D

roman - Sro 05 Sie, 2009

Piękna lektura, przeczytałem i obejrzałem dokładnie i takie oto nasunały mi się wnioski:

IŻ-e to poprostu super motocykle, które nie boją się ani upałów ani deszczu ani odległości a jazda na nich to jak siedzenie w pięciogwiazdkowym hotelu (wasz cytat), czasem mają swoje humory i zatrzymuja się w najmniej oczekiwanym momencie, sam doświadczam tego nie raz, ale to wynika z tego że te miejsca im się bardzo podobaja i chcą zostać na dłużej, ale to wszystko do wybaczenia.

Pozdrawiam i mam nadzieję, że może kiedys podpiszę się pod waszą puentą.

katok - Sro 05 Sie, 2009

Piękna trasa i piękna opowieść. Te kilometry, muchy na zębach i poboczowe debaty - co tu do cholery nie działa?

Wkurza mnie tylko, że toruńskie ofiary nie dały mi znać, że jesteście. Z największą przyjemnością bym podjechał i również zintegrował się z podróżnikami.

Suchy - Sro 05 Sie, 2009

Genialna wyprawa! Czy tylko mi czy innym też nie wszystkie foty się otwierają?
NAJGORSZE, ŻE TA Z WIELKIM PTAKIEM TEŻ!

mcfrag - Sro 05 Sie, 2009

Już powinno być OK. Teraz widać wszystko?
KOZA - Sro 05 Sie, 2009

Mam dwie uwagi:

Naraziliście się poznaniakom, oni nie mogą się pogodzić ze stwierdzeniem o pierwszej stolicy :wink:

Druga uwaga dotyczy łożyska, gdybyście pamiętali o Kozie, to nie jechałbyś mcfragu pod wrześnię (nie mogę im tego wybaczyć) :wink:

mcfrag - Sro 05 Sie, 2009

Gdyby Koza podał telefon kontaktowy, to byśmy zadzwonili z Jarocina jeszcze :wink: A tak, co niby mogliśmy zrobić? Zapytaliśmy kolesi czy znają Kozę z Gniezna, co ma dwa Iże 49, otrzymaliśmy odpowiedź negatywną, oraz zaproszenie na przyszłoroczny zlot przez nich organizowany, wraz ze stwierdzeniem, że Iży 49 nie ma w okolicy i byłoby miło, gdybyśmy je pokazali.
KOZA - Sro 05 Sie, 2009

A gdyby kolega mcfrag, napisał na PW przed wyprawą: Koza fifolu będziemy przejazdem koło Gniezna, daj nr telefonu, to by Koza dał, a tak 2 litry paliwka poszły. :D

A kolesi, którzy was gościli to znam tylko na cześć.

Suchy - Sro 05 Sie, 2009

mcfrag napisał/a:
Już powinno być OK. Teraz widać wszystko?

Jak najbardziej, wielki ptak też jest ;)

Ale doznając ostatnio awarii prądu 200 km od chałupy i podobnych atrakcji nie pownieniem się czuć outsiderem. Bo widzę leciwy sprzet dał nawet w kość Panu Bogu Motocykli Iż Wiekiemu Fragowi :wink: :wink:

Ale widzę, że większość kłopotów powodował prąd u Was i u mnie o dziwo też :shock: Jednak tęskni się z rozrzewnieniem :roll: za łopatologią instalacji elektycznej typu SHL-WFM-Komar.

mcfrag - Sro 05 Sie, 2009

Problem był taki, że trasę raczej planowaliśmy rano, po drodze modyfikując ją wedlug potrzeb.

A co do numeru telefonu, to przytomnością i zimną głową wykazał się jedynie Pitek, który zachował się podręcznikowo, podając telefon w tym wątku. Forum śledziliśmy na komórce, wiedzieliśmy o Waszych zaproszeniach do odwiedzin, ale bez telefonu nie sposób było się umówić. Uwierzcie.

Nasza wycieczka specjalnie była troche cichociemna, nie chcieliśmy zapeszyć i skończyć tak, jak organizatorzy poprzedniej Wielkiej Wyprawy, którym odpadlo i pozacierało się wszystko, co mogło, zanim wyjechali z domu.

Wnioski zostały wyciągnięte, wyprawa nr 2 będzie zorganizowana lepiej! :D

Pitek - Sro 05 Sie, 2009

Dorzucę coś od siebie:



Wyprawa świetna, cieszę się, że zawitaliście do Torunia i że mogłem pomóc. Mam nadzieję, że w przyszłym roku też będę mógł zrobić podobnie długą trasę...

diablomichal - Sro 05 Sie, 2009

Piękna sprawa Panowie - tak dalej :lol:
Drakula - Sro 05 Sie, 2009

Naprawdę wspaniała przygoda - tylko pozazdrościc. Gratulacje za udany wypad (choc z przygodami) - jak widzę forumowicze na trasie nie zawiedli.
tybusz - Czw 06 Sie, 2009

nie ominie Was powtórka tej opowieści przy browarku (może na Łodzi :roll: )a teraz może dopuścicie do głosu Karolinę, trasa widziana z miejsca pasażera jest na pewno ciekawsza, tym bardziej ze wielu z nas tego osobiście nie doświadczy :?
FK - Pon 10 Sie, 2009

Bez urazy, ale zadziałała moja wizja. MAPA POLSKI, gdzie można szukać pomocy podczas podróży nie tylko iżami!
toffic49 - Pon 10 Sie, 2009

Chłopaki i dziewczyny pokazali, że jednak można, super było móc się wami spotkać. Mam nadzieję że będę mógł kiedyś potowarzyszyć wam w drodze.

Zauważyłem że jest sporo ludzi, niezadowolonych z tego że nie mogło się z wami spotkać, jak napisał Frag tylko Pitek podał nr tel. i można było do niego zadzwonić dowiedzieć się więcej info. Ja dosłownie dowiedziałem się o wyprawie jak byliście 20km przed Toruniem, więc prosiłbym Katoka o nie nazywanie mnie ofiarą bo mnie nie zna.

To że nie mogłeś się spotkać to chyba wyłącznie twoja wina, a już na pewno nie uczestników wyprawy. Myślę że szukanie forumowiczów po drodze nie było ich priorytetem.

katok - Pon 10 Sie, 2009

Jeśli zapomniałem dodać :wink: to przepraszam.

Co do podróżowania na Iżu (celowo nie piszę na motocyklu), to za wyjątkiem wspomnianych dolnoślązaków na forum jest tylko kilku (do policzenia na palcach jednej reki, emerytowanego stolarza) użytkowników tegoż typu motocykla, pokonujących trasy dłuższe niż lans pomiędzy garażem a budką z piwem, czy robiących za autobus dla okolicznej gawiedzi. :)

Za tekst typu "złości mnie" mogę mieć pretensje tylko do siebie. Myślałem o podaniu numeru telefonu lecz zwyciężyła myśl o forumowej poczcie typu PW co w wyszczególnionej sytuacji okazało się błędem.

Jeśli kogoś z "nielansiarzy" niechcący uraziłem- szczerze przepraszam ;)

mcfrag - Wto 11 Sie, 2009

Panowie, proszę sie tu nie nakręcać, tylko myśleć konstruktywnie. Najbliższym momentem w którym można się REALNIE zintegrować jest wrześniowy bazar w Łodzi.

Po rozmowie z Michałem wiem, że trzon forumowo-bazarowy będzie w komplecie, zapowiada się więc fajna okazja do pogadania. a więc szykować mi się już teraz, żeby bliskość terminu nie zaskoczyła! No i nie zapomnijcie o jakimś krzesełku pod tyłek! :wink:

KOZA - Sro 12 Sie, 2009

Będę.
cube - Sro 13 Sty, 2010

Świetna wyprawa! Super!

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group