IZHMOTO.PL
Forum użytkowników i sympatyków motocykli IŻ

W trasie - Nad morze

mcfrag - Nie 25 Gru, 2016
Temat postu: Nad morze
Od wakacji minęło już pół roku. Słowo się rzekło - obiecałem, najwyższy więc czas zacząć opowieść. Było tak:

Tegoroczna wyprawa zaczęła się w pewien lipcowy niedzielny poranek w Pińczowie. Tak się złożyło, że był to ostatni dzień Pikniku - dzień, w którym wiara rozjeżdżała się do domu, pierwszy dzień ochłodzenia po tygodniu ekstremalnego upału. Wydawało się, że ta nocna ulewa to sytuacja przejściowa. Wydawało się... :)

W tym roku Trzeci Muszkieter Gibraltarski nie mógł (wybrał karierę europosła w Brukseli i partia go nie puściła (czy jakoś tak)) więc nie było wyjścia - w trasę pojechały dwa Iże 49. Nie było wielkiego planowania. Uzgodniliśmy, że polecimy razem do Świnoujścia. Dawno nie widziałem Bałtyku z bliska, przy okazji zrobię dobry uczynek i odprowadzę Adama - z wyspy Wolin do Szczecina rzut beretem. Trasa pozostała sprawą otwartą - obaj mieliśmy czas, do AWO pikniku było jeszcze parę dni. :)

Wróćmy do Pińczowa. Przypomnę: jest niedzielny poranek, dolnośląska banda wraca do domu. Ja nie wracam - dyskretnie, po cichu, nie robiąc sensacji wymiksowałem się z tego składu, podobnie zrobił Adam. Deszczyk lekko siąpi, aura sprzyja cichemu opuszczeniu imprezy. Wyruszamy jako jedni z ostatnich, obieramy kurs na Kielce i dalej na północny wschód. Mamy stroje p-deszcz, nędzna pogoda nas nie rusza. Tempo trzymamy zwyczajne, jedziemy bez stresu.

Sytuacja nieco się poprawia na wysokości Góry Kalwarii, po przekroczeniu Wisły przestaje padać. Niestety nie na długo, po 100km suchego asfaltu deszcz wrócił. :)

Ciśniemy ile się da, byle bliżej granicy. Pomimo późnego wyjazdu i godzinnego postoju w Łochowie, podczas którego dociągaliśmy pływające sprzęgło w junaku Adama, udało się machnąć 400 wodnych kilometrów. Do lądowania podchodzimy w Tykocinie. Wracam tam po kilku latach z przyjemnością, bardzo lubię to ciche, stare miasteczko. Wieczorem trochę się po nim pokręciliśmy, przy okazji zabezpieczając ciepły posiłek.

A to nasza meta - agroturystyka Pod Czarnym Bocianem. Miło, sympatycznie, niedrogo i do tego nad samą Narwią! Miejscówa dodana do ulubionych. :)

Rano powtórzyliśmy zwiedzanie. Pretekstem były zakupy świeżego prowiantu.

Rano, to znaczy wcześnie rano. Zakupy i śniadanie udało się ogarnąć na tyle sprawnie, że punkt 9.00 zameldowaliśmy się w białostockim Decathlonie. Przeczuwaliśmy, że przed nami srogi czas i obaj już wiedzieliśmy, że nie jesteśmy na to w 100% przygotowani. Zostały dokupione termodynamiczne suspensy i inne elementy garderoby ułatwiające przetrwanie. Jazda po mokrym przez cały dzień to nie przelewki! :)

W Szypliszkach postój przy barze dla tirowców. Było mi już dane tu się posilać, dziś też jestem kontent z zawartości talerza - kartacze smakują przewybornie. Kiedy delektowaliśmy się obiadem, przypomniał o sobie nasz kumpel deszcz. :)

Niedługo przekroczymy granicę. Żołądki pełne, pozostało tylko założyć kominiarki i zorganizować trochę waluty. :)

Budzisko, jest 15.30. Pierwszy raz wjeżdżamy na Litwę. Pierwszy, czyli nie ostatni... :)

Morale mamy wysokie, nic nas nie złamie! :)

CDN...

nickeledon - Nie 25 Gru, 2016

No wreszcie! Od zawsze się zastanawiam jak znajdujecie czas na przejechanie 400 kilo, zorganizowanie kimania, zrobienia zakupów i jeszcze zamówienia i zjedzenia kartaczy. xD
Archi88 - Pon 26 Gru, 2016

Jechać nad morze na północny wschód? To chyba nad Morze Barentsa. ;)

Czekam na dalszy rozwój wydarzeń. :)

WILKOLAK - Pon 26 Gru, 2016

A na żółtych tablicach można jechać bez pozwolenia za granicę Polski. Szerokości dla wszystkich którzy takie fajne rzeczy robią.
kuba_777 - Pon 26 Gru, 2016

Piotruś, szacun! Jak zawsze pomysł wyprawy zajfajny. Mam nadzieję, że przywiozłeś z Litwy ich wspaniała słoninę. To z przyziemnych rzeczy, a to co zobaczyłeś to już inna sfera. Pozdrawiam
mcfrag - Pon 26 Gru, 2016

Archi88 napisał/a:
Jechać nad morze na północny wschód? To chyba nad Morze Barentsa.

Gdybyśmy mieli paszporty, pewnie polecielibyśmy przez Królewiec. Jak typowe Polaki - jedyna nacja, która na wczasy nad morzem wali na północ. :)

WILKOLAK napisał/a:
A na żółtych tablicach można jechać bez pozwolenia za granicę Polski.

A to nie można? Paczpan... :)

Wracam do mojej opowieści. Jest poniedziałkowe popołudnie, według naszego czasu pół do czwartej. Właśnie wjechaliśmy na Litwę, co oznacza, że musimy przestawić zegary o godzinę do przodu. Deszczyk lekko ciurla, wygląda na to, że do morza dziś nie dojedziemy.

Po kilkunastu kilometrach zjeżdżamy z ruchliwej drogi na Kowno i lokalną, zupełne pustą szosą cyrklujemy wzdłuż granicy z obwodem kaliningradzkim. Mijamy Kalwarię i Grażyszki, w Wyłkowyszkach zatrzymujemy się, żeby zatankować. Pierwszy raz w życiu widzę płatny kibel na cepeenie! :)

Korzystam z okazji i sprawdzam łączność z krajem. Okazuje się, że włączony kilka dni wcześniej roaming nie działa! Telefon jest martwy, pomimo wielu prób nie udaje mi się nic zdziałać, nawet mając do dyspozycji net w komie Adama. Nie odjechaliśmy daleko od granicy, więc decyzja mogła być tylko jedna: odwrót! :)

Po godzinie jazdy pod wiatr, który wraz z kąśliwym opadem ostro siekał gębę, docieramy do Wiżajn. Tu zakładamy obóz i ogarniamy parę istotnych spraw. Mnie udaje się ustawić łączność, rozwiązujemy też problem pływającego sprzęgła w iżu Adama. Winowajcą okazał się użyty olej samochodowy - niby mineralny, jednak na tyle "uszlachetniony" domieszkami zmniejszającymi tarcie, że sprzęgła nie dawało się wyregulować. Po wymianie na orlenowski MIXOL (tylko taki mieliśmy do dyspozycji) problem zniknął a sprzęgło do końca wycieczki działało podręcznikowo.

Następnego dnia, wypoczęci i z dobrymi humorami wjeżdżamy na Litwę po raz drugi - tym razem przez malutkie, lokalne przejście Sudawskie-Vygreliai. Nie pada, to już coś! Lecimy więc bokiem, po lewej ręce mając granicę z Rosją.

Drogi puste, miejscowości puste, mijani ludzie jacyś tacy przydeptani - zachodnia Litwa wygląda raczej smutno. Widać, że żyje się tu bardzo skromnie.


Na razie nie pada, za to zimno, jak w kieleckim. A trzy dni wcześniej w Pińczowie smażyło niemożebnie! :)


W Jurborku przelatujemy przez Niemen. Po chwili mały postój nad starorzeczem.

Bez większych przygód (nie licząc przelotnych opadów :) ) docieramy do Kłajpedy. Uzupełniamy stany aprowizacyjne i uciekamy na północ, mus poszukać jakiegoś miejsca na nocleg.

Meta dziś w Połądze. Samo miasto to dla mnie nic ciekawego - typowy nadmorski kurort, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Za to kemping mają całkiem sympatyczny - jest niedrogo, cicho i czysto. Od centrum kawałek, za to do morza tylko kilkaset metrów.


Bałtyk na Litwie wygląda prawie jak u nas.

Jedyne zauważalne różnice to brak ludzi na plaży i pozycja słońca, zachodzącego zupełnie w innym miejscu.


Nazajutrz wczesna pobudka, szybkie zwijanie majdanu i rura! Przed nami 300km do Rygi - niby niewiele, ale chcemy dotrzeć tam możliwie wcześnie. Na muzeum motoryzacji zasadzam się od ładnych paru lat. :)

Jak widać, pogoda w normie! Powoli się przyzwyczajamy - stare przysłowie pszczół mówi: jeżeli nie możesz kogoś pokonać, to się do niego przyłącz! :)

Żegnamy tonącą we łzach krainę świętego Jerzego, przed nami...

Gdyby nie znaki graniczne, nie zauważyłbym zmiany kraju. Krajobraz wygląda identycznie - iglaste i mieszane lasy, z rzadka poprzetykane dzikimi, podmokłymi łąkami. A wszystko to przecięte prostą po horyzont, pustą szosą...

W Lipawie tankujemy pod korek. Postój uatrakcyjniło nam dwóch starszych autochtonów, którym na widok sowieckich maszyn wróciły wspomnienia. Nie, nie było pomyłki w określeniu marki! Obaj dobrze wiedzieli dokąd pociąg jedzie. Rozmawiamy cyrylicą, jej "znajomość" jeszcze się nam przyda na Łotwie.

Tę flaszkę ruskiego miksolu zakupiłem właśnie w Lipawie. Fotografuję wszystkie takie wynalazki, sam nie wiem po co. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nie będzie mi dane wlać go do iżowego baku... O tym opowiem w następnym odcinku. :)

Odbijamy od morza i kierujemy się na Rygę. Jedzie się dobrze: nie pada, ruch na trasie niezauważalny... Do pełni szczęścia brakuje tylko kilku stopni więcej na termometrze.

Na szczęście mamy sprawdzony sposób na szybkie się rozgrzanie. Przydrożna kawa "de la rów" aplikowana kilka razy dziennie, potrafi postawić na koła. Ten nasz codzienny rytuał zaprezentuję Wam pewnie jeszcze nie raz. :)


Tymczasem zbliżamy się do stolicy. Choć przeważnie lecieliśmy po twardym, czasem zdarzały się charakterystyczne dla całej Pribałtyki szuterki.

CDN...

Łukasz Hawryluk - Pon 26 Gru, 2016

mcfrag napisał/a:
CDN...

Ucieszyła mnie ta recenzja - z dawna wiadoma, że się pojawi
Mam nadzieję, że nie jest to serial emitowany raz\tydzień ;D

Dzięki "la muszkieter" - jest miło :]

jarcco - Wto 27 Gru, 2016

Nareszcie porządny serial w dobrej reżyserii.
Czekam na kolejne odcinki, super się ogląda! :)

smok - Wto 27 Gru, 2016

nickeledon napisał/a:
No wreszcie! Od zawsze się zastanawiam jak znajdujecie czas na przejechanie 400 kilo, zorganizowanie kimania, zrobienia zakupów i jeszcze zamówienia i zjedzenia kartaczy. xD

Spokojnie jest to do ogarnięcia. Jeżeli tylko maszyna dobrze współpracuje. W tym roku też postarałem się o dłuższy wyjazd i miałem obawy. Zrobiłem jednego dnia 350 km ze zwiedzaniem dwóch miejsc. Spokojna jazda 60 km/h w porywach do 65 km/h. Rano około 8 wyjazd i około 20 powrót.

Fajna wyprawa i gratuluje końskiego zdrowia ;D Jeden dzień jest do zniesienia, ale kilka dni w siodle po około 400 km to trzeba zagryźć zęby. Jeszcze jak dochodzi deszcz i zimno to jak dla mnie nie warto. Pogoda na motor musi być ładna, bo inaczej nie ma tej przyjemności jazdy z otwartą przyłbicą i podziwianie okolic ze 100% ostrością.

mcfrag - Sro 28 Gru, 2016

Około trzeciej wjeżdżamy do Rygi. Trzeba się pośpieszyć, muzeum zamykają o 18.00 a żeby je zwiedzić, musimy przelecieć praktycznie przez całe miasto. Oczywiście trafiamy na popołudniowe zatwardzenie komunikacyjne. Kiblujemy praktycznie na każdych światłach, nawet udało się zaliczyć zamknięty przejazd kolejowy.

Ryga to duże, dynamiczne i nowoczesne miasto, bardzo kontrastujące z resztą Łotwy - słabo zaludnioną i raczej skromną, by nie powiedzieć mocniej. Wieżowce pod niebo, na każdym kroku szkło i metal, sporo drogich aut. Czuje się tu pieniądz i europejski sznyt.

Równo pół do piątej meldujemy się na ulicy Eisensteina 6.

Krótka kolejka, two tickets please (10 euro od łba) i ładujemy się do metra... to znaczy do muzeum. :)

Tak wygląda muzeum w Rydze po remoncie. Panoramka nie oddaje całości wrażeń, oprócz wizji jest jeszcze warstwa dźwiękowa. Wewnątrz huczy i brzęczy tak, jakby do dużej betoniarki ktoś wsadził 1000 telewizorów nastawionych na różne kanały i zapuścił wirowanie.


Twórcy muzeum postawili na "nowoczesność" i "interaktywność". Wokół niektórych pojazdów zamontowano dziwne tabletopodobne wynalazki. Po nakierowaniu takiego stwora na obiekt widać na nim animowane cuda - tłoki się ruszają, dyfry dyfrują, zawieszenie się zawiesza itp.

Taka koncepcja ekspozycji starego żelaza w ogóle do mnie nie przemawia. Zdecydowana większość pojazdów jest odpicowana na wysoki (dla mnie zbyt wysoki) połysk... Czuję się jak na wystawie modeli kartonowych w osiedlowym domu kultury Promyk. Smutno.

Wielkim rozczarowaniem jest śladowa ekspozycja radzieckich motocykli, czyli tego, co chciałem sobie dogłębnie obejrzeć. Kolekcja przedwojennych Iży została sprzedana do Moskwy, reszta zbiorów zalega w magazynach. Słabo po całości.

Wisienką na torcie był jedyny w całym muzeum motocykl słusznej marki. Wyglądał bardzo znajomo, przez chwilę poczułem się jak we własnym garażu. :)


Kolekcja łotewskiego małego litrażu.

Muzeum zwiedzaliśmy w czwartym dniu od otwarcia po długim remoncie, dlatego nie spisuję go całkiem na straty. Mam nadzieję, że za jakiś czas zarządzający wypracują bardziej interesującą formułę ekspozycji, atrakcyjną nie tylko dla sześciolatka z niejarzącymi rodzicami. A na razie szczerze odradzam wizytę - jeszcze nie warto.

Wychodzimy lekko rozczarowani. Na szczęście ten dzień miał się dopiero rozpocząć! :)

Dochodzi 18.00, czas rozejrzeć się za jakimś miejscem na nocleg i czymś na kolację. Wcześniej jednak postanowiłem naciągnąć trochę zbyt luźny łańcuch i zajrzeć do przerywacza. Operacja zajęła mi kilka minut i już zaczynałem zakręcać prawą pokrywę, kiedy Adam stwierdził, że mam luz na małym kółku łańcuchowym. Zbyłem go, mówiąc że o tym wiem - to minimalny luz na wielowypuście wałka zdawczego. Na szczęście chłop nie odpuścił. I dobrze! Gdy ponownie zdjąłem dekiel i poruszałem kółkiem, zaniemówiłem!

Filmik nakręciłem już po powrocie ale to ten wałek. Zmierzony luz - ok. 1,3mm. :D


Wykręciłem bagnet - suchy jak pieprz. Z wnętrza gumowego kapturka chroniącego popychacz wydmuchałem obłoczek złocistego brokatu.

Nie mam zapasowego wałka ani tulejek. Z drugiej strony motocykl pali i jedzie jak zawsze. Co teraz? Nasza wycieczka dopiero nabiera rumieńców... Kontynuować wyprawę? Nawet, jeżeli się da, to przyjemność z jazdy będzie żadna, kiedy myślisz tylko o tym, czy wałek się skończy już, czy za chwilę. Wracać z podkulonym ogonem? Nie, jakoś tak nie honor...

Mój iż to porządny chłop - dobrze wie, kiedy się rozpaść. Widelec złamałem pod garażem, więc gdzie miałby paść wałek zdawczy jak nie pod muzeum starych motocykli? :)

Pamiętacie szprychową przygodę Motolisa na dolnośląskim Pikniku? Czysta magia. Tym razem było podobnie. Adam został przy iżach, ja poleciałem do jeszcze czynnego muzeum szukać pomocy. "Zdrawstwuj. Ja z drugom jedjom na starych sorokdjewiatych w Estoniiju. U nas probljem z wtoricznom wałom. Nam nużen drugoj w charoszym sastajaniu. U was jest takoj wał?

Miny ludzi z obsługi, którym zadałem taki "wapros" wskazując iże i Adama za oknem - niezapomniane! :) Mówią, że w muzeum nie ma szans na taki wałek, ale jest chęć pomocy. Rozdzwaniają się telefony, po chwili słyszę: czekaj, zaraz ktoś przyjedzie.

Po kwadransie lub dwóch słyszę warkot motocykla - podjeżdża Denis (brat jednego z pracowników muzeum). Chwilę rozmawiamy, po czym pada magiczne słowo: wskakuj! Jak wtedy w Czechach... :)

Jedziemy przez całą Rygę. Tym razem jestem pasażerem, więc mogę trochę się rozejrzeć. W końcu dojeżdżamy do wysokiego bloku, pilot uruchamia wrota podziemnego garażu, jesteśmy na miejscu. Denis otwiera zamknięte na kłódkę pomieszczenie i mówi: szukaj. Gdy włączył światło, zdębiałem. Wewnątrz stoi nadwozie Iża 350, pomalowane na głęboki wiśniowy kolor. Obok leżą koła, wydechy i reszta szpeju oraz to, co dla mnie najważniejsze: silnik, na szczęście w całkowitych puzzlach. Po chwili mam w ręku to, czego szukałem: piękny wałek zdawczy z zupełnie niezużytymi tulejkami, co natychmiast sprawdziłem. Najważniejsze, że to stary wałek z wąskim łożyskowaniem - szeroki bez rolek raczej by mnie nie urządzał.

Pada pytanie:
- Ile?
- Daj spokój.
.
Denis, jeszcze raz dziękuję. Jestem Twoim dłużnikiem!

Jest dobrze! Kiedyś zażartowałem na forum, że na wschód od Polski graty do iża można znaleźć na każdym poboczu. :) Co w tym jest - po godzinie od wykrycia problemu mam już wszystko, co pozwoli mi jechać dalej. Do pełni szczęścia brakuje tylko miejsca, w którym dałoby się ten wałek wymienić, choć szczerze mówiąc dziś na to już nie liczę. Wymiana wałka zdawczego to nie operacja zastawki serca, od biedy można to zrobić na poboczu. Jeden dzień w plecy to żadne opóźnienie...

Magiczny wieczór jeszcze się nie skończył. Denis stwierdził, że zawiezie nas do kogoś, kto dysponuje podnośnikiem motocyklowym. Być może uda się przy okazji zorganizować nocleg. Jak tu nie skorzystać? Mój motocykl jest ranny ale ciągle sprawny. Jedziemy do Bruno! :)

Jest godzina 19.55. Czekamy na gospodarza, po chwili otwiera się brama. Wjeżdżamy. Chwila rozmowy i już mamy do dyspozycji podnośnik, narzędzia, myjkę i wszystko to, czym dysponuje prawdziwa motocyklowa "mastierskaja".

Nie tracimy czasu. Iż wjeżdża na kanał, zdejmuję tylko to, co niezbędne i z werwą zabieramy się za demontaż skrzyni. W warsztacie jest parę osób z ekipy. Przyglądają się nam podejrzliwie, ale gdy widzą, że używamy własnych narzędzi i zupełne nie potrzebujmy ich zaangażowania, robi się coraz bardziej sympatycznie. Bruno też chce pomóc - stwierdził, że jedno z łożysk jest zbyt wyhuśtane i proponuje wymianę. Podobnie było ze śrubami trzymającymi dekiel skrzyni - gdy zobaczył oryginały z łbem na wkrętak płaski złapał się za głowę i poleciał szukać imbusów. Mina, gdy je przyniósł i usłyszał - Nie, dziękuję, wracają oryginały - bezcenna. Próbowałem mu to jakoś wytłumaczyć ale obawiam się, że bezskutecznie. :)

Robota w takich warunkach to czysta przyjemność. Majsterkowanie z Adamem to bajka, bez słów dzielimy się zadaniami i ogarniamy temat w pierwszym podejściu. Po 22.00 jest po sprawie. Zużyty wałek ląduje w sakwie - kto wie, może po drodze się jeszcze przyda? :)

Wałek wymieniony, dekiel podsycha. Pamiątkowa fota z kierownikiem zamieszania, montujemy pokrywę i kończymy na dziś. To był długi dzień.

Trafiliśmy w najlepsze z możliwych miejsc. Ten warsztat to kwatera główna ekipy BRUNO MOTO - drużyny wyścigowej, firmy tuningujacej wyścigowe motocykle i szkoły doskonalenia szybkiej jazdy w jednym.

A to nasz wybawca - Bruno Rožkalns. Fajnie mieć w chałupie własną izbę pamięci! :)

O 23.00 wyszorowani i głodni (nikt nie miał głowy do zabezpieczenia prowiantu) kończymy ten niesamowity dzień. Bruno, jeszcze raz dziękuję!

Rano szybka pobudka, kawa i kontrolne spojrzenie na mapę. Wytaczamy motocykle. Na ulicy testuję skrzynię, wczoraj było na to za późno bo w domu spało małe dziecko. Wszystko gra i trąbi, są biegi sztuk cztery, wszystkie do przodu. Silnik zalany ruskim miksolem (wspominałem, że nie będzie mi go dane przetestować w baku :) ) chodzi jak trzeba. Czas się zbierać!

Chłopaki wyprowadzają nas na wylotówkę na Tallin, rozjeżdżamy się pod dużym supermarketem, w którym uzupełniamy prowiant. Kilka kilometrów dalej, na opuszczonym przystanku autobusowym aranżujemy spóźnione śniadanie (i wczorajszą kolację). Jest dobrze!


CDN.

nickeledon - Czw 29 Gru, 2016

Co raz częściej dochodzę do wniosku, że to awarie w trasie są najbardziej kształcące i poznawcze :)
katalina - Czw 29 Gru, 2016

Mile wspominam Brunową gościnność. Warsztat wyposażony w narzędzia i 50 calowy telewizor. :]

Pomoc chłopaków z wyścigowego teamu bezcenna. Szczególnie młodego Bruno przy określaniu stanu zużycia łożyska - cytuję: piździec, piździec. :rotfl:


kylo - Pią 30 Gru, 2016

Pięknie się to czyta :thumbup:
nickeledon - Pią 30 Gru, 2016

kylo napisał/a:
Pięknie się to czyta


Mnie to skręca, że tak sparafrazuję Floydów: I wish to be there. :grin:

jarcco - Wto 03 Sty, 2017

mcfrag napisał/a:
Przypomnę: jest niedzielny poranek, dolnośląska banda wraca do domu. Beze mnie - dyskretnie, po cichu, nie robiąc sensacji wymiksowałem się z tego składu, podobnie Adam. Deszczyk lekko siąpi, aura sprzyja cichemu opuszczeniu imprezy

Niedyskretnie spytam - dlaczego tak dyskretnie?
Może ktoś by coś ciekawego podpowiedział na przykład... :letssin:

mcfrag napisał/a:
Wykręciłem bagnet - suchy jak pieprz.

Iż zaczął palić olej... nie ma co, prawdziwy z niego Junak :)

mcfrag napisał/a:
"Zdrawstwuj. Ja z drugom jedjom na starych sorokdjewiatych w Estoniiju. U nas probljem z wtoricznom wałom. Nam nużen drugoj w charoszym sastajaniu. U was jest takoj wał?

Pamiątka ze szkoły, czy skutek uboczny studiów nad instrukcją do junaka?? ;)

Jestem pod wrażeniem reanimacji wyprawy. To właśnie szkoła podróżowania takimi środkami transportu. Dzisiejszy bajker najpierw dostaje palpitacji, potem naprawia moto rękami kolegi przez telefon. A i tak kończy na lawecie ;)

Ja nie kumam, najpierw jesteście na Litwie, potem w Polsce, potem znów Litwa...może za dużo brandy, albo zakumam jak logi zobaczę :mrgreen:

Melduję że przeczytałem już 2 razy, kiedy dalszy ciąg?

mcfrag - Sro 04 Sty, 2017

jarcco napisał/a:
Niedyskretnie spytam - dlaczego tak dyskretnie?

Cóż, ja tak mam, nie lubię bicia piany i pompowania balonu. O wyprawie opowiada się po powrocie - to moja żelazna zasada. Szum medialny, sponsoring, fejsbuki, koszulki, chorągiewki i naklejki z mapką zostawiam innym pokoleniom. :)

Powodem dyskrecji był również wspomniany na początku tematu brak planu. Owszem, mieliśmy jakieś ogólne założenia, kierunek, w którym będziemy podążać ale oczywiście okazało się, że trasa poprowadziła nas zupełnie inaczej niż jej zamysł (nie, nie planowaliśmy zdobywania Przylądka Pólnocnego :) ). Zakupione w czerwcu 1700NOK musi poczekać na swój czas. :)

jarcco napisał/a:
Może ktoś by coś ciekawego podpowiedział na przykład :letssin:

Jarek, nawet nie wiesz, ile skorzystaliśmy na rozmowie z Tobą o Norwegii. Jeżeli nie zorientowałeś się, że zostałeś przez nas wnikliwie przepytany "na okoliczność" - tym lepiej! :)

jarcco napisał/a:
Iż zaczął palić olej... nie ma co, prawdziwy z niego Junak :)

To prawda, junak po całości. Skorzystam z okazji i dopowiem, że do końca wyprawy nie wiedziałem, czy junak brał olej, czy po prostu go powoli gubił. Nie dymił, nie stracił dynamiki, mało spalał (poniżej 4l/100km) i odpalał od pierwszego. Dziennie (przebiegi rzędu 400-500km) ubywało ok 100ml "masła". Resztę trasy zrobiłem na różnych miksolach, które oprócz normalnego mieszania z etyliną po prostu dolewałem do silnika. Przez pewien czas miałem iża z dozownikiem. :)

Po powrocie silnik poszedł na stół i poznałem przyczynę całego zamieszania. Opowiem o tym w moim wątku garażowym, gdy dojadę do Świnoujścia. :)

jarcco napisał/a:
Pamiątka ze szkoły, czy skutek uboczny studiów nad instrukcją do junaka?

Podejrzewam, że to wypadkowa obu. Choć z tą znajomością rosyjskiego nie przesadzajmy. W stresie dogadasz się nawet po austriacku czy brazylijsku. :)

jarcco napisał/a:
Jestem pod wrażeniem reanimacji wyprawy. To właśnie szkoła podróżowania takimi środkami transportu. Dzisiejszy bajker najpierw dostaje palpitacji, potem naprawia moto rękami kolegi przez telefon. A i tak kończy na lawecie ;)

Tak, właśnie dla takich chwil jedzie się przed siebie. :)

jarcco napisał/a:
Melduję że przeczytałem już 2 razy, kiedy dalszy ciąg?

Jeżeli czas pozwoli, to dziś wieczorem gdzieś dojedziemy. A tymczasem opuściliśmy Rygę i napieramy na północ, trzymając równe, stałe tempo.


wadmed - Sro 04 Sty, 2017

Ach ta elektronika, wszędzie się wciśnie ;D
Spiker - Sro 04 Sty, 2017

Fajna wyprawa. Super opowieść. Z niecierpliwością czekam na dalsze odcinki ... :thumbup:

(Można zrobić sprawozdanie? Można!
Cały czas czekam na zaległą opowieść o wyprawie portugalskiej.)

mcfrag - Sro 04 Sty, 2017

wadmed napisał/a:
Ach ta elektronika, wszędzie się wciśnie ;D

Paweł, masz rację, posypuję głowę popiołem i rumienię się ze wstydu. Miałem wziąć astrolabium i sekstant ale nie zmieściły mi się w sakwie - camera obscura zajęła zbyt dużo miejsca. :)

Wracamy na trasę. Dzisiejszy etap jest bardzo przewidywalny. To bardzo dobrze! Po wczorajszym szalonym dniu potrzebujemy trochę spokoju, nasza karawana musi odzyskać właściwy rytm. Lecimy trasą A1, zwaną popularnie Via Baltica.

110 kilometrów po stronie łotewskiej przeleciało bez wydarzeń godnych odnotowania. Prosta, szeroka szosa jest dziś zadziwiająco pusta, nawijamy kilometr za kilometrem lekko przysypiając. Trasa leci blisko linii brzegowej morza, czasem widać je na horyzoncie. Na jednym z parkingów robimy sobie postój połączony z kwadransem jodowej inhalacji na plaży. To chyba obowiązkowy punkt programu każdego przejeżdżającego tamtędy turysty.

Dziś konkretnie wieje, Bałtyk wygląda bardzo bojowo. Przypominam, jest początek lipca - to nie listopad! :)

Na plaży, oprócz nas - żywego ducha. To zaskakująco miły widok! :)

Na sekundę, bez gaszenia silników zatrzymujemy się na granicy łotewsko-estońskiej. Przejście jest zapuszczone i opuszczone, wygląda identycznie jak wiele innych wewnątrz strefy Schengen, które przekraczałem. Pasuje mi to bardzo.

Dobra! Koniec postoju, pstryk-pstryk, na koń i rura! :)

W Estonii nic się nie zmieniło. Obawiałem się ruchu na drodze, tymczasem Via Baltica wyglądała głównie tak:

Krajobraz zaczyna wyglądać skandynawsko. Przelatujemy przez Parnawę, jedyną większą miejscowość nie licząc dzisiejszej mety i na dobre wracamy do lasu. Zaczyna siąpić, temperatura z każdym kilometrem spada, jedzie się średnio przyjemnie. Przy drodze nie ma parkingów. W pewnym momencie nie wytrzymujemy - na pierwszym napotkanym skrzyżowaniu zjazd w boczną drogę - robimy postój!

Trzeba się rozgrzać! Czas na kawę! :)

Dziś serwujermy wersję estońską, czyli "kohvi de la õla" :)

Po godzinie dojeżdżamy do przedmieść Tallina. Temperatura iście wakacyjna. :)

Zanim założymy obóz, musimy załatwić jedną sprawę. Uderzamy prosto do portu, trzeba kupić bilety na prom. Nie mieli do Świnoujścia, to wzięliśmy dwa do Helsinek. Być może tam będzie jakaś przesiadka. :)

Nasz prom odpływa jutro o 9.00. Formalności ogarnięte, teraz spokojnie można zająć się poszukiwaniem miejsca na biwak.

Znalezienie kawałka trawnika zajęło nam dobre dwie godziny. Kręcimy się po wschodnim Tallinie, coś tam jemy, szukamy. Pierwsza próba nieudana - namierzony camping okazał się ogrodzonym kawałkiem asfaltu w sercu betonowego blokowiska.


W końcu trafiamy do portu jachtowego, w którym pozwalają nam się rozbić na skwerku przy camperplacu. Do morza mamy 20m. Trochę tylko pada i odrobinę zbyt ostro wieje - jest elegancko! :)


Widok z okna mam całkiem zacny: wieloryb, który jutro przewiezie nas do Finlandii na tle starego Tallina.

Kręcąc się po okolicy natrafiłem na intrygujący akcent olimpijski. To raczej nie jest logo igrzysk w Rio... :)

Nazajutrz wczesna pobudka i zwijanie majdanu w deszczu. W porcie musimy być godzinę przed wyjściem w morze, czyli punkt 8.00.

Jesteśmy na miejscu przed czasem. Wbijamy na terminal i ustawiamy się w grupce motocyklowej. Junaki wywołują małą sensację, ludzie patrzą na nas z lekkim niedowierzaniem. Czekając na wjazd na pokład ucinamy sobie pogawędkę z sympatyczną fińską parą podróżującą bawarską meblościanką - nie ma to jak zasięgnąć informacji u źródła! :)



CDN...

nickeledon - Sro 04 Sty, 2017

mcfrag napisał/a:
Dziś konkretnie wieje, Bałtyk wygląda bardzo bojowo.

Odbieram to jako żart. Bałtyk dziś w Ustce: :)



mcfrag napisał/a:
Na sekundę, bez gaszenia silników

A to już wiem jak normę wyrabiacie. :D

katok - Czw 05 Sty, 2017

Lubię taki Bałtyk
Szczególnie na małych jednostkach... ;)

Pawlasty - Sob 07 Sty, 2017

Coś długo ten "prom płynie"... czekam na kolejne odsłony Waszej wakacyjnej eskapady :) Podziwiam i zazdraszczam
jarcco - Nie 08 Sty, 2017

OOOoo! Finlandia! robi się coraz bardziej :letssin: Najlepsza jest zimna prosto z lodówki ;)

A tu jeszcze na mokro i wietrznie, no z jednej strony nie zazdroszczę, a z drugiej nie mam współczucia wcale... Na takiej ekspedycji, w pewnym momencie nie ma to już znaczenia, prawda? A jak wtedy smakują najdrobniejsze oznaki litości od natury :)

Nie mieliście ochoty jechać przez mateczkę Rasiję? Co zdecydowało o wyborze właśnie promu, czas, formalności, koszta... a może co innego?

Zupełnie poważnie: Ile kosztuje taki prom do Helsinek dla moto z kierownikiem, nie było problemów z biletami na najbliższą odpływającą łajbę?

mcfrag - Nie 08 Sty, 2017

jarcco napisał/a:
Finlandia! robi się coraz bardziej :letssin: Najlepsza jest zimna prosto z lodówki ;)

Żebyś Pan wiedział. Używając takiej poetyki, dostaliśmy Finlandię najlepszą z możliwych. :)

jarcco napisał/a:
Nie mieliście ochoty jechać przez mateczkę Rasiję? Co zdecydowało o wyborze właśnie promu, czas, formalności, koszta... a może co innego?

Pewnie głównym powodem był brak paszportu. Mój jest od lat nieważny i jakoś nie było dotąd powodu, by to zmienić. Z drugiej strony żadnemu z nas nie przyszedł do głowy taki pomysł.

jarcco napisał/a:
Zupełnie poważnie: Ile kosztuje taki prom do Helsinek dla moto z kierownikiem, nie było problemów z biletami na najbliższą odpływającą łajbę?

Zachowałem bilety, więc odpowiem Ci precyzyjnie. Rejs kosztował 56€ (39 za ludzia i 17 za junaka). Problemów z zakupem nie było, bo wzięliśmy je na pierwszy prom odpływający następnego dnia - nie chcieliśmy szukać noclegu po nocy.

Wracamy do portu w Tallinie. Oto nasz autobus: M/S Superstar.

Kwadrans przed odjazdem jesteśmy zaparkowani. Motocykle stoją w grupie, musimy przypiąć je do pokładu. Czyżby miało aż tak bujać?

Z poziomu 3 teleportujemy się na najwyższy, dziewiąty.

Przed nami dwie godziny na morzu. Jest czas na skorzystanie z telefonu, kontakt z rodziną i lekturę forum. ;)


Z takiej perspektywy stary Tallin wygląda bardzo atrakcyjnie.

Na pełnym morzu na górze wiało, więc przenieśliśmy się w spokojniejsze miejsce. Ten widok na żywo robi wrażenie: prawie jak na statku Enterprise z serialu Star Trek.

W szerszym planie:


Mobilna elektronika jednak czasem się przydaje. Całkiem żwawy ten nasz wieloryb... :)

Rejs powoli dobiega końca. W oddali już widać metę.

Wpływając do portu w Helsinkach mijamy mały archipelag. A może by tak wszystko rzucić i zostać Robinsonem Cruzoe? :D

Punktualnie o 12.30 wieloryb otworzył paszczę. Jesteśmy w Finlandii!

Wyjeżdżamy z portu i zatrzymujemy się w pierwszej napotkanej zatoczce autobusowej. Pamiątkowa fota, rzut oka na mapę i na koń! Miasta nie są naszym środowiskiem naturalnym, trzeba się ewakuować. Droga wzywa! :)

Helsinki zrobiły na mnie bardzo dobre wrażenie. Jest bardzo czysto, zieleń (w dużych ilościach) dobrze koresponduje z nowoczesną, niebanalną architekturą.

No i ruch jest tu bardzo spokojny. To chyba największy "korek", jaki dane mi było zobaczyć w Finlandii.

Wydostanie się ze stolicy zajęło nam kwadrans. Helsinki nie są dużą aglomeracją a drogi są świetnie i klarownie oznaczone. Jedzie się bardzo elegancko: dziś nie pada, droga jest pusta, zaczynam mieć poczucie oddalania się od realnego świata - coś, po co tu przyjechałem.

Przez resztę dnia jechaliśmy przed siebie...

... zatrzymywaliśmy się, żeby pogapić się na coraz dziwniej wyglądający Bałtyk...


... delektowaliśmy się kawą z fińskiego rowu...

... jechaliśmy przed siebie...

... aż dojechaliśmy do Merikarvii, gdzie założyliśmy obóz. Oczywiście byliśmy jedynymi trampami z namiotami. W Skandynawii taka forma turystyki to ekstrawagancja, wszyscy rozbijają się camperami, których na trasie widać prawie tyle, co normalnych, cywilnych aut.

Mericamping jest położony nad samym morzem, które o godz. 22.30 wygląda tak:

Wjechaliśmy w strefę białych nocy. Trudno się zasypia, gdy na zewnątrz jasno. Nawet po północy można spokojnie czytać książkę.


CDN...

wadmed - Pon 09 Sty, 2017

Piotrze czy te ostatnie zdjęcie to o 24.00???
Bałtyk raczej wygląda jak nasze jeziora :hmm: :hmm: :hmm:

kylo - Pon 09 Sty, 2017

mcfrag napisał/a:
jarcco napisał/a:
Zupełnie poważnie: Ile kosztuje taki prom do Helsinek dla moto z kierownikiem, nie było problemów z biletami na najbliższą odpływającą łajbę?

Zachowałem bilety więc odpowiem Ci precyzyjnie. Rejs kosztował 56€ (39 za ludzia i 17 za junaka). Problemów z zakupem nie było, bo wzięliśmy je na pierwszy prom odpływający następnego dnia - nie chcieliśmy szukać noclegu po nocy.

Widzę, że cena utrzymuje się na prawie niezmienionym poziomie od kilku lat.

Jak się kiedyś orientowałem, połączenie promowe Talin - Helsinki obsługuje dwóch operatorów, promy kursują dosyć często, i nie ma potrzeby rezerwować biletu. Przy wcześniejszej rezerwacji oferują pewnie jakieś rabaty, ale przynajmniej ja nie lubię być uwiązany sztywnym terminem. W 2013 koszt biletu zakupionego w kasie, na niepełną godzinę przed odpłynięciem promu, dla motocykla, kierowcy i pasażerki wynosił równo 100E.

smok - Sro 11 Sty, 2017

Powiedz mi Fragu podróżniku jak to jest z jazdą na takich długich trasach. Zastanawia mnie odwieczny problem czy potrzebne są postoje i kiedy, po ilu kilometrach. Spotkałem się z taką informacją, że motocykl iż 49 ma zasieg na asfalcie od 160-180 km. Nie wynika to ze spalania i pojemności zbiornika, bo można zrobić 300km na zbiorniku. Więc ten podawany zasięg to czas wymaganych postojów ? Co sprawia i dlaczego, że należy akurat wtedy zrobić postój , a nie akurat po 100km. Czym Ty kierujesz się na trasie i po ilu kilometrach robisz postoje, aby motocykl nie zajechać.
Spiker - Czw 12 Sty, 2017

Tytuł brzmi "Nad morze", ale nie myślałem, że dosłownie i było jakieś "... i z powrotem". Dalej jesteście w Finlandii? ;)
mcfrag - Czw 12 Sty, 2017

smok napisał/a:
Spotkałem się z taką informacją, że motocykl iż 49 ma zasięg na asfalcie od 160-180 km. Nie wynika to ze spalania i pojemności zbiornika, bo można zrobić 300km na zbiorniku. Więc ten podawany zasięg to czas wymaganych postojów?

Pierwsze słyszę. Jeśli to nie tajemnica, zdradź proszę źródło tej teorii.

smok napisał/a:
Co sprawia i dlaczego, że należy akurat wtedy zrobić postój , a nie akurat po 100km. Czym Ty kierujesz się na trasie i po ilu kilometrach robisz postoje, aby motocykl nie zajechać.

Jeżeli chodzi o postoje, to na pewno powodem nie jest motocykl. Iża nie da się zajechać! Pomijam sytuacje ekstremalne typu góry (odpada hamowanie silnikiem) czy offroad (to nie jest motocykl do jazdy terenowej). Słabym punktem jest człowiek i właśnie od jego indywidualnych cech psychofizycznych zależy zasięg. Z doświadczenia (raczej z obserwacji kolegów) wiem, że najmniejszy mają nałogowi palacze. :mrgreen:

Jeżeli chodzi o mnie, to jest różnie. Jeżeli jadę rekreacyjnie, w malowniczych okolicznościach przyrody, to częstotliwość postojów wymuszają interesujące miejsca, które napotykam. Jeżeli zaś poruszam się tranzytem, redukuję przerwy do minimum. Wtedy mój zasięg międzypostojowy to ok. 200-250km (zazwyczaj 200), po takim dystansie zaczynam rozglądać się za cepeenem. Staram się nie "wyjeżdżać" zbiornika do zera, przez co unikam ruszania po tankowaniu na słabo wymieszanej mieszance. Poza tym w nieznanym terenie zawsze warto mieć zapas na znalezienie "wodopoju".

Spiker napisał/a:
Tytuł brzmi "Nad morze", ale nie myślałem, że dosłownie

Jak najdosłowniej. Pisałem pierwszym poście: walimy do Świnoujścia, więc gdzie niby mielibyśmy być jak nie nad morzem? :)

Spiker napisał/a:
Dalej jesteście w Finlandii? ;)

Owszem. Jesteśmy w Finlandii. Biała noc za nami, ruszamy na północ. :)

Trzymamy się wybrzeża. Warunki do długodystansowej jazdy motocyklem mamy dziś idealne. Droga prosta jak strzała, nieliczne miejscowości mijamy bokiem albo przecinamy je bez konieczności zwalniania. Na drodze spokój. Jesteśmy tylko my i fińska przyroda.

Dziś idziemy na wynik. Postoje, które robimy, wymusza głód kofeinowy...

... fizjologia,

... lub pusty zbiornik paliwa. Oraz niski poziom miksolu w mojej skrzyni. :)

Na cepeenach wzbudzaliśmy zainteresowanie, jednak czasem zdarzało się, że inni kradli nam show. :)

Tak przez większość czasu wyglądała nasza wycieczka: setki kilometrów jazdy przerywanej niezbędnymi tylko postojami. Dla wielu nuda, monotonia, brak akcji i kiepskie dialogi, dla mnie Gwiazdka w lipcu - sytuacja wyczekiwana przez cały rok. :)

Tego dnia zrobiliśmy 530km. Po nieudanej próbie zanocowania w Oulu udaje się nam cupnąć 30 km dalej, na zapleczu campingu o dźwięcznej nazwie Rantasarka. Do morza mamy 84 kroki. :)

Szybka kolacja...


...i lecimy sprawdzić, jak wygląda Bałtyk. To już codzienny rytuał. :)

Przed nami biała noc nr 2. Jest godzina 23.35. :)


Nad ranem deczko pokropiło, zwijamy się na mokro.

Kilkadziesiąt kilometrów później na chwilę zjeżdżam na pobocze, żeby uwiecznić stan licznika. Szkło zaparowało, więc nie widać ale to nasz wspólny ósmy krzyżyk. Kończę drugie okrążenie po równiku! Ale to szybko zleciało....

Takich znaków minęliśmy dziesiątki, jeżeli nie setki. Niestety - jedyne łosie, jakie w tamtym czasie widziano na trasie, to my! :)

Każdy kraj skandynawski ma swoją motoryzacyjną ciekawostkę. W Szwecji ludzie mają hopla na punkcie amerykańskich tapczanów, gulgoczących dostojnie podczas jazdy. Finowie zapatrzeni są na oldskulowe czopery. Takich "izirajderów" spotkaliśmy na trasie dobre kilkanaście sztuk. Teraz, gdy już znam specyfikę fińskich dróg - pustych, prostych i niezaludnionych na długich odcinkach, wcale mnie to nie dziwi.

Fiński etap naszej włóczęgi dobiega końca. Jesteśmy w Tornio, do granicy metry. Na pewien czas kończy się nam strefa Euro, trzeba uzupełnić płyny ustrojowe w junakach.

Tankowanie w automatach bezobsługowych zawsze dostarczało nam adrenaliny. W Finlandii doszedł jeszcze jeden element niespodzianki: menu tylko w Suomi. Jest ryzyko, jest zabawa! :)

Granica ze Szwecją przebiega w terenie miejskim wzdłuż rzeki, niestety nie udało się nam zatrzymać do pamiątkowej fotki. Niespodzianki nie było: pierwszym budynkiem w Haparanda, jaki ukazał się naszym oczom była... ogromna hala IKEI! Jakżeby inaczej... :)

Jest niedziela, sklepy są pozamykane. Korzystamy więc z pustego placu i aranżujemy mały lunch połączony z degustacją magicznego napoju. Skonsumowana w Szwecji kanapka z kupionym w Estonii i przewiezionym przez pół Finlandii czeskim camembertem smakuje niezgorzej! Ech, ta globalizacja... :)

W domu doczytałem, że to nie byle jaka IKEA: śniadaliśmy na placu przy najbardziej wysuniętym na północ sklepie tego koncernu na całym świecie! Będzie co wspominać na stare lata... :)

CDN

Łukasz Hawryluk - Pią 13 Sty, 2017

mcfrag napisał/a:
Droga prosta jak strzała

Na zdjęciach widać, że stan dróg bardzo odbiega od naszego - sprawdziłby się nawet "sztywny iż"

mcfrag napisał/a:
Tego dnia zrobiliśmy 530km.

toż to 3 zasięgi dzienne iża! ;D

mcfrag napisał/a:
Oraz niski poziom miksolu w mojej skrzyni.

martwiłeś sie o to czy zaakceptowałeś stan rzeczy?

mcfrag napisał/a:
i lecimy sprawdzić, jak wygląda Bałtyk

nie kusiło was (a może tak się stało) aby wykąpać się w Bałtyku po tej "ciemniejszej stronie"?

mcfrag napisał/a:
Każdy kraj skandynawski ma swoją motoryzacyjną ciekawostkę.

i to jest najpiękniejsze w podróżowaniu. Pomimo globalizacji można dostrzec inność. ;)
Widzieliście jakiś zapaleńców na bardziej starych maszynach?

jarcco - Pią 13 Sty, 2017

Łukasz Hawryluk napisał/a:
wykąpać się w Bałtyku po tej "ciemniejszej stronie"?

Chyba po jaśniejszej ;)

mcfrag napisał/a:
Przed nami biała noc nr 2. Jest godzina 23.35

Ja będąc po tamtej stronie, pytałem człowieka na stacji benzynowej - czy tu się robi ciemno ?
Nie byłem pewien jak to jest naprawdę, bo padałem na nos w namiocie koło 23.00 za dnia, a rano o 8.00 znów jasno ;) Mnie to nawet nie przeszkadzało, bo spałem kamieniem.

mcfrag napisał/a:
Po nieudanej próbie zanocowania w Oulu udaje się nam cupnąć 30 km dalej, na zapleczu campingu o dźwięcznej nazwie Rantasarka. Do morza mamy 84 kroki


Nie korzystaliście z prawa do "swobodnego korzystania z przyrody"? Mnie to baaardzo pasuje w tamtych stronach. Jedziesz, jedziesz i kładziesz się gdzie dusza zapragnie :) :D

mcfrag napisał/a:
Jeżeli zaś poruszam się tranzytem, redukuję przerwy do minimum. Wtedy mój zasięg międzypostojowy to ok. 200-250km

Widzę Piotrek że Twój organizm doskonale zaadoptował Iża ;) Ze średnią prędkością 50km/h, 200km drogi to 4 bite godziny!

mcfrag napisał/a:
Tankowanie w automatach bezobsługowych zawsze dostarczało nam adrenaliny. W Finlandii doszedł jeszcze jeden element niespodzianki: menu tylko w Suomi. Jest ryzyko, jest zabawa!

Że po rosyjsku nie było to rozumiem, ale po murzyńsku nawet! Najważniejsze że paliwo wydał, kartę można sobie drugą zrobić :mrgreen:

smok - Sob 14 Sty, 2017

mcfrag napisał/a:
Pierwsze słyszę. Jeśli to nie tajemnica, zdradź proszę źródło tej teorii.

Nie ma tajemnic, a źródło tej informacji to ksiązka którą zna każdy posiadacz iża 49. ,,Motocykl iż - 49" wydanie 1955 rok. Jest to tłumaczenie ,,Kratkoje opisanije i instrukcija po uchodu za motociklom iż 49" tłumaczenie przez Jerzego Zawadzkiego. Informacja na stronie 10 w charakterystyce technicznej motocykla w danych ogólnych.
"zasięg motocykla na szosie 160-180 km"

Łukasz Hawryluk napisał/a:
mcfrag napisał/a:
Tego dnia zrobiliśmy 530km.
toż to 3 zasięgi dzienne iża! ;D

Czytanie nie jest Twoją mocną stroną kolego, nigdzie nie zostało napisane, że to dzienny zasięg.

motolis - Sob 14 Sty, 2017

smok napisał/a:
iż 49 ma zasieg na asfalcie od 160-180 km
Łukasz Hawryluk napisał/a:
toż to 3 zasięgi dzienne iża!

Buźka wskazuje na to, że wypowiedzi nie należy traktować dosłownie.

smok napisał/a:
Czytanie nie jest Twoją mocną stroną kolego

Ani Twoją - na to wychodzi. :)

smok - Sob 14 Sty, 2017

motolis napisał/a:
smok napisał/a:
iż 49 ma zasieg na asfalcie od 160-180 km
Łukasz Hawryluk napisał/a:
toż to 3 zasięgi dzienne iża!

Buźka wskazuje na to, że wypowiedzi nie należy traktować dosłownie.

smok napisał/a:
Czytanie nie jest Twoją mocną stroną kolego

Ani Twoją - na to wychodzi. :)


Wypowiedź była niczym innym niż darciem łacha z mojej wcześniejszej wypowiedzi adwokacie motolis. Przytoczone źródło książkowe, a nie moje własne wymysły myślę, że nieco ściągnie szelmowski uśmiech z buźki. ;D

tomboj - Sob 14 Sty, 2017

Panowie myślę, że powinniście przenieść waszą dyskusję na pw, bo zaśmiecacie fajny temat mcfraga.
Łukasz Hawryluk - Sob 14 Sty, 2017

Emocje sięgają zenitu, nerwy puszczają przed kolejnym odcinkiem...
Podobne zachowanie wyczuwam u mojej żony na chwilę przed emisją nowego odcinka M jak ...... :rotfl:
Smok-u jeśli Cię obraziłem - przepraszam.
Motolisie ;)
A teraz czekamy. Z przyjemnością zobaczę co dalej u muszkieterów.

katalina - Sob 14 Sty, 2017

Olać instrukcje, wytyczne, zalecenia- będziemy je czytać na starość przy kominku. :D
Za młodzi jesteśmy żeby się grzebać w starociach bez jakiejkolwiek przerwy.
Przedstawiam dowód, że z Fragiem przebywaliśmy w naprawdę młodym towarzystwie. :letssin:

motolis - Nie 15 Sty, 2017

Widać, że tam życie płynie pomału - przecież przez tak cienki przewód paliwo wieki wlewa się do baku... :hihi:

Na poważnie, to mam nadzieję, że nie doczekam czasów, w których większość pojazdów będzie napędzanych elektryką. Nie mówię tu o przedwczesnym zejściu. :)

jarcco - Sro 25 Sty, 2017

A ja się pytam co było dalej :?:
mcfrag - Czw 26 Sty, 2017

Przepraszam, zamilkłem na dłuższy czas ale ostatnio nie miałem możliwości ciągnięcia tematu. I chyba trochę też brakowało chęci. Takie sprawy najlepiej załatwić od razu, kiedy kurz podróżny jeszcze całkiem nie opadł. Albo nie pisać wcale.

Zacznę od odpowiedzi na pytania czytelników. ;)

Łukasz Hawryluk napisał/a:
mcfrag napisał/a:
Oraz niski poziom miksolu w mojej skrzyni.
martwiłeś sie o to czy zaakceptowałeś stan rzeczy?

Martwiło mnie nie samo ubywanie oleju, lecz to, że po powrocie czeka mnie patroszenie silnika - w najbliższej perspektywie miałem wyjazd na obowiązkowy już dla mnie piknik AWO-ków. Skończyło się na tym, że i tę imprezę z rozpędu zaliczyłem na "dozowniku". Wcześniej udało się jeszcze wyskoczyć z Regersem i Motolisem w górki.

Łukasz Hawryluk napisał/a:
nie kusiło was (a może tak się stało) aby wykąpać się w Bałtyku po tej "ciemniejszej stronie"?

Nie kusiło. Może i by kusiło, gdyby nie to, że praktycznie codziennie kąpaliśmy się podczas jazdy. Pogodowo trafiliśmy raczej kiepsko. Kilka razy dziennie poniewierały nami deszcze niespokojne, które po pewnym czasie przestaliśmy zauważać i nie zwalnialiśmy tempa, dowijając 400-500km bez względu na sytuację.

Łukasz Hawryluk napisał/a:
Widzieliście jakiś zapaleńców na bardziej starych maszynach?

Na staruchach nikogo ale ogólnie dużo się tam kręci jednośladów, zwłaszcza w Finlandii i Estonii.

jarcco napisał/a:
Nie korzystaliście z prawa do "swobodnego korzystania z przyrody"? Mnie to baaardzo pasuje w tamtych stronach. Jedziesz, jedziesz i kładziesz się gdzie dusza zapragnie :) :D

Nie korzystaliśmy, sam się teraz zastanawiam dlaczego. Pewnie dlatego, że nie interesował nas zjazd w las i przekoczowanie do rana byle gdzie - wszystkie noclegi zamierzyliśmy spędzać możliwie blisko morza a o takie dzikie miejsca jednak niełatwo. Poza tym, wieczorny czas to był praktycznie jedyny moment dnia, kiedy można było zamienić kilka słów z tubylcami, co też było jakąś atrakcją po całym dniu motocyklowej ascezy.

jarcco napisał/a:
mcfrag napisał/a:
Jeżeli zaś poruszam się tranzytem, redukuję przerwy do minimum. Wtedy mój zasięg międzypostojowy to ok. 200-250km
Widzę Piotrek że Twój organizm doskonale zaadoptował Iża ;) Ze średnią prędkością 50km/h, 200km drogi to 4 bite godziny!

Kiedy jadę sam, moja przelotowa wynosi ok. 65km/h i wtedy 200km to tylko 3 bite godziny. Sama przyjemność! :)

jarcco napisał/a:
A ja się pytam co było dalej :?:

Jutro zaczyna się weekend, wieczorem coś naskrobię. A tymczasem lecimy przez Szwecję. Asfalt ma niecodzienny kolor ze względu na dodatki związków miedzi, głównego barwnika farby zwanej faluröd (czerwień faluńska), którą pokrywa się tradycyjne drewniane zabudowania w całej Skandynawii.

Długie trasy w dwusuwowym tandemie są zawsze uciążliwe dla zamykającego - nie ma zmiłuj, kilkaset kilometrów wdychania wyziewów sponiewiera każdego. Radziliśmy sobie z tym jadąc w ciasnym szyku (na zakładkę, przednie koło drugiego znajduje się na wysokości wylotu spalin prowadzącego) albo, jak na poniższym obrazku - trzymając kilkusetmetrowy dystans, nierzadko na granicy widoczności.


CDN...

katalina - Pią 27 Sty, 2017

Ach te gps-y , tracki, statystyki, logi. Nic się nie ukryje. :)
No i wyszło na jaw, że jadąc w duecie dookoła Bałtyku zrobiłem o 300 km mniej od Fraga. :O

motolis - Pią 27 Sty, 2017

Za bardzo zakręty pewnie ścinałeś ;)
mcfrag - Sob 04 Lut, 2017

Tydzień temu mcfrag napisał/a:
Jutro zaczyna się weekend, wieczorem coś naskrobię.

To jeszcze ja – Jarząbek Wacław, bo w zeszłym tygodniu nie mówiłem, bo byłem chory. Mam zwolnienie. Łubu dubu, łubu dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu. Niech żyje nam!

Przypomnę - opuściliśmy Finlandię i lecimy wdłuż szwedzkiego wybrzeża Zatoki Botnickiej. Pogoda jest dziś łaskawa - nie pada, trzeba to odnotować! :)

Kiedy mijaliśmy Kalix, przypomniałem sobie o pewnej żółtej boi, o której kiedyś czytałem. Postanowiliśmy ją odnaleźć. Udało się bez błądzenia, choć zjazd z głównej drogi wybraliśmy trochę "na czuja".

Tak wygląda północny koniec Bałtyku. Dokładnie rzecz ujmując, Bałtyk kończy się w małej zatoczce w okolicach Töre. Opłynąć tej boi się nam nie udało (tak nakazuje żeglarski konwenans) ale i tak czujemy się zdobywcami. :)

Od teraz przestajemy odjeżdżać - zaczyna się powrót. Według mapy mamy już "z górki" - do Świnoujścia coraz bliżej. :)

Na moment przystanęliśmy przy pobliskim campingu. Stacjonuje na nim HMS Spiggen 2 - miniaturowa łódź podwodna, wycofana ze służby w 2013 roku. Był to jedyny obiekt wojskowy, jaki widzieliśmy podczas całego pobytu w Szwecji. Poza tym żadnych militariów, ruin, umocnień, śladów walki i męczeństwa. Jak ja im zazdroszczę!

Co było dalej - wiadomo. Mozolnie przebijaliśmy się przez prawie 2000km szwedzkiego wybrzeża. Przybywało kilometrów, ubywało kawy i gazu w kuchenkach. :)

Pierwszą noc na szwedzkiej ziemi spędziliśmy w uroczej zatoczce niedaleko małej miejscowości Sikeå.


Prowincjonalna Szwecja bardzo mi pasuje. Proporcje natura/cywilizacja idealnie trafiają w moje oczekiwania. Dobrze by mi tam chyba było...

Szacunek dla tradycji i natury widać na każdym kroku, także na przystanku autobusowym.

Niby camping a bardzo dyskretnie. Nie spotkaliśmy praktycznie nikogo oprócz mieszkańców jednego z tych małych domków, których poprosiłem o podładowanie telefonu.


Jesteśmy wysoko, przed nami kolejna biała noc. Bałtyk dziś wygląda magicznie.

Każdego wieczora poznajemy inne jego oblicze.

Pomimo tego, że trasa prowadziła wzdłuż linii brzegowej, praktycznie nie ma płaskich odcinków. Wspinamy się na ponad 100m n.p.m. by po chwili zjeżdżać prawie na poziom 0. I tak cały czas.

W Szwecji trochę nas zmoczyło.

Wróć! Jeszcze raz:

Wcześniej też sporo padało ale dopiero w Szwecji naprawdę poczuliśmy, co to znaczy przemoknąć na wskroś. Na trasie szybkiego ruchu (pod wiaduktem) przeżyliśmy podwodną wymianę ubitej szczotki w moim junaku. Było grubo, myślałem że podmuchy TIR-ów, przejeżdżających obok "na żyletkę" przewrócą nasze motocykle. Armagedonu, który zdarzył się na wylocie ze Sztokholmu pewnie do końca mojego żywota już nic nie przebije. Nawet nie próbuję tego opisywać.

Mała zatoczka niedaleko Hudiksvall - nasz dzisiejszy nocleg. Pada od kliku godzin, jeszcze kilkanaście popada. Jak wcześniej pisałem - deszcze nie miały wpływu na nasze postępy w trasie.


Kolejna, tym razem monochromatyczna odsłona Bałtyku:

Meta następnego etapu - Norrköping. Własnie rozbiliśmy obóz. Niedawno przestało lać, korzystamy więc z okazji i staramy się podsuszyć bambetle.


Następnego dnia dojechaliśmy do Karlskrony. Mają tu jakiś skrót do Polski ale nie zamierzaliśmy z niego korzystać.

Na chwilę tylko podjechaliśmy do tutejszej "szwedzkiej Castoramy"...

...żeby uzupełnić zapasy oleum. Duża, wspólna butla była w Szwecji jedyną sensowną opcją.

Ostatni nocleg wypadł nam niecałe 40km przed Ystad. Oczywiście nad samym morzem.

Krajobraz powoli zaczyna normalnieć.



Szwedzki etap praktycznie za nami. Do domu coraz bliżej.

CDN...

wadmed - Nie 05 Lut, 2017

mcfrag napisał/a:
Był to jedyny obiekt wojskowy, jaki widzieliśmy podczas całego pobytu w Szwecji. Poza tym żadnych militariów, ruin, umocnień, śladów walki i męczeństwa. Jak ja im zazdroszczę!

No bo oni wchodzili do innych i mają lepszy teren do obrony a u nas jak nie ze wschodu do z zachodu lub północy a i bracia Czesi też nam dali się we znaki

nickeledon - Nie 05 Lut, 2017

mcfrag napisał/a:
wcześniej też sporo padało ale dopiero w Szwecji naprawdę poczuliśmy, co to znaczy przemoknąć na wskroś.

No czasami to wyglądacie jak Adam na Catalinie przy 10. :mrgreen:

mcfrag napisał/a:
Armagedonu

E, tylko dla szczurów drogowych, dla Wilków Morskich to chleb powszedni. ;)

Dziś był chyba odcinek dla mnie, same znajome miejsca.

Łukasz Hawryluk - Nie 05 Lut, 2017

mcfrag napisał/a:
Proporcje natura/cywilizacja idealnie trafiają w moje oczekiwania.

ech... :puppyeyes:
nic dodać nic ująć.

Spiker - Pon 06 Lut, 2017

Stwierdzam, że forumowi podróżnicy po raz kolejny dokonują rzeczy niemożliwych (tak bym te plany określił gdybym nie zobaczył efektów). Znowu potwierdzają też, że dobrze zrobiony oryginalny Iż jest w dalekiej trasie niezawodny (z innych także Puch, czy Junak). Nie można nie wspomnieć o niesamowitej wytrzymałości jeźdźców (czytając ma się wrażenie jakby to była bułka z masłem, ale zmęczone, spalone słońcem twarze mówią, że wcale tak łatwo nie było). No i ten optymizm i wiara w sukces (ja bym pewnie czuł niepokój co będzie jak motocykl padnie setki kilometrów od domu). Dla mnie szok i opad szczęki. :thumbup:
Weteranem można? Można!

Kiedy Iżewsk? :D

P.S.: Myślę, że jakbym miał się wybrać gdzieś naprawdę daleko to Iż byłby naprawdę dobrą opcją (oczywiście dopiero po kompleksowym remoncie, a nie po prowizorkach jak teraz) - głównie ze względu na mniejszą wartość a tym samym strach i stratę w razie czego. Dostępność nie zużytych części (np. Planeta) pozwala dobrze przygotować motocykl i zabrać mały zestaw naprawczy (zwłaszcza jak się nie jedzie samotnie to można rozłożyć zasoby). Jak się potwierdza na wschodzie można też liczyć na jakieś części i wsparcie w razie awarii (patrz przygoda w Estonii). Prostota konstrukcji też jest zaletą w razie problemów (gorzej z sowieckimi bokserami), tym bardziej jeśli ma się za sobą lata napraw i serwisowania danego modelu. Nie do przecenienia jest też liczne grono forumowiczów w różnych częściach kraju (i nie tylko), więc jak ktoś szczególnie nie wojował na forum ;) to raczej nie zostanie bez pomocy.

KM - Czw 09 Lut, 2017

mcfrag napisał/a:
Prowincjonalna Szwecja bardzo mi pasuje. Proporcje natura/cywilizacja idealnie trafiają w moje oczekiwania. Dobrze by mi tam chyba było...

Widzisz te góry? To Karpaty! Wracaj do kraju, piorunem! Do kraju! Do k- ... Dobrze, że nie wracaliście przez Himalaje :D

Jak wrócić do pracy po takiej wyprawie, to sobie w ogóle nie wyobrażam...

LukS - Czw 09 Lut, 2017

Zacząłem czytać nieco z opóźnieniem więc spóźniony SZACUNEK za kolejną trasę.

Jadą i jadą, 3 strony już a wpisów kolejnych nie widać ;)
Czekam na dalszą część.

Jak z cenami żarcia i napitków na półwyspie skandynawskim?
Dużo drożej?

mcfrag - Pią 10 Lut, 2017

LukS napisał/a:
Jak z cenami żarcia i napitków na półwyspie skandynawskim? Dużo drożej?

Generalnie jest drożej. Bochenek szwedzkiego supermarketowego chleba kosztuje w przeliczeniu ok. 18-20zł, inne artykuły spożywcze również są droższe (50-100% więcej iż w PL). Napoje też ale nie było to problemem - całą trasę zrobiliśmy bez dopingu. Nie, nie jestem abstynentem - podejście zero-jedynkowe w tym przypadku było najsensowniejsze. :)

Spiker napisał/a:
Kiedy Iżewsk?

Nie rozważam tego kierunku ale będę szczerze kibicował każdemu, kto ma taki zamiar.

Spiker napisał/a:
Myślę, że jakbym miał się wybrać gdzieś naprawdę daleko to Iż byłby naprawdę dobrą opcją (oczywiście dopiero po kompleksowym remoncie, a nie po prowizorkach jak teraz) - głównie ze względu na mniejszą wartość a tym samym strach i stratę w razie czego.

Wartość mierzy się nie tylko pieniędzmi. Pomimo, że to "tylko" Iż, nie wyobrażam sobie tego, że porzucam go gdzieś daleko i wracam "na tarczy". Decydując się na taką formę turystyki biorę na klatę pełną odpowiedzialność za wspólny powrót do domu, nawet, jeżeli trzeba będzie zostawić motocykl na jakiś czas czy zorganizować kosztowną ekspedycję ratunkową.

Spiker napisał/a:
Prostota konstrukcji też jest zaletą w razie problemów, tym bardziej jeśli ma się za sobą lata napraw i serwisowania danego modelu.

Pełna zgoda, choć sprecyzowałbym: genialna prostota i przemyślana, doskonała niemiecka konstrukcja, której nie zaszkodziło sowieckie wykonanie i wprowadzone modyfikacje. Nie przychodzi mi do głowy żaden inny motocykl 60+ (mam na myśli rówieśników modelu 49 i starsze sprzęty), na którym odważyłbym się na takie dalekie, beztroskie wycieczki, choć oczywiście dobrze wiem, że i starszymi się da.

Tu dopowiem, że istotnym dla mnie aspektem podróżowania jest to, że przemieszczam się pojazdem, który stanem nie odbiega od tego, w jakim opuścił fabrykę. Mam na myśli brak ingerencji w techniczną materię motocykla, brak "patentów", zero poprawiania konstruktora a także zero ułatwień eliminujących mankamenty i niedoróbki konstrukcyjne, na które skazani byli kierowcy sprzed 60 lat. Dla mnie to ważny element sprawy, choć w żaden sposób nie przeszkadza mi mniej radykalne podejście innych. Każdy bawi się tak, jak lubi.

OK, do roboty. Czas na opowieść - trzeba w końcu dojechać do Świnoujścia. :)

Za nami noc na campingu Rigeleje, zdecydowanie najgorsza noc wyprawy. Tłok, gwar i gburowaty właściciel, każący przestawić nam namioty już po rozbiciu (bo przyjechał nowy turysta i da się go upchnąć obok) spowodowały, że wstaliśmy bardzo wcześnie i ewakuowaliśmy się w kwadrans lub dwa. Może i dobrze - szybciej zaczniemy zabawę.

Minęliśmy Ystad. Ignorujemy kursujący stąd prom, dopłynąć do Świnoujścia każdy głupi potrafi. A my sobie wjedziemy - klasycznie, na kołach. A co! :)

Ciśniemy na zachód.

Przez dobre 50km jedziemy pustą szosą tuż przy brzegu morza. Mam wrażenie, jakbyśmy lecieli po plaży.

Ten odcinek zdecydowanie dodaję do ulubionych. Kiedyś tam wrócę, tym razem na jednośladzie bez napędu. :)

Z Trelleborga też się da popłynąć na południe. Jednak my mieliśmy inny pomysł na resztę dnia. :)

W Malmö tankujemy pod korek tuż pod statkiem Marsjan...

... po czym kierujemy się na zachód. Ostatnie korony zostawiam na bramce przed łączącym Szwecję z Danią mostem Öresundsbron.

Kilkanaście kilometrów jazdy szosą zawieszoną 60m nad taflą morza robi wrażenie. Przed nami Kopenhaga.

170km spędzone na duńskiej ziemi pokonujemy bez postoju. Z motocykli schodzimy dopiero na terminalu promowym w Gedser, gdy kończy się nam droga. Czekanie wypełniamy sobie pogawędką z sympatycznymi rodakami, wracającymi ze służbowego camperowania w Norwegii.

Po godzinie podstawili autobus.

Parkujemy na wyznaczonych miejscach...

...a 50km rejsu spędzamy na górnym pokładzie, obserwując morze.


A na morzu dziś ruch jak na Marszałkowskiej.

Dopływamy przed 17.00. Nie jest dobrze, Rostock wita nas ołowianymi chmurami. Na ten widok żadnemu z nas nawet nie drgnęła powieka. :D

A może zamiast tarabanić się naszymi taczkami lepiej było wykupić sobie rejs takim "kopularium"? Czy tak wygląda przyszłość turystyki? :)

Rzut oka na mapę i już wiemy, że do Świnoujścia mamy niecałe 200km. Pierwotnie planowaliśmy zabarłożyć gdzieś w Niemczech ale wątpliwa pogoda ułatwiła nam decyzję. Wracamy do Polski!

Nie mam zdjęć bo pora była późna a nie uśmiechało się nam walczyć z deszczem po nocy. Zwarliśmy szyk i na jednym niemieckim tankowaniu, prawie na sucho i prawie nie łamiąc przepisów, dokulaliśmy się do naszej mety. Sprawdzam metadane fotki - jest czwartek, 14 lipca, godzina 21.14. :)

Pałaszujemy kolację na mieście i już po zmroku rozbijamy się na świnoujskim campingu. Po godzinie zaczyna lać. Tubylcy twierdzą, że to pierwszy deszcz od dwóch tygodni. Czyżbyśmy przejechali całą trasę z indywidualną, podążającą za nami chmurą? :)

Równo lało przez całą noc. Wyspałem się jak nigdy. :)

Rano zwijamy się na mokro i przeprawiamy się na Wolin miejskim promem Bielik. Do domu rzut beretem, nieco tylko ponad 400km.

Przed Szczecinem przestało padać. Cóż, wszystko, co dobre kiedyś się musi skończyć. Ostatni wspólny postój na poboczu, ostatnia wspólna fota z wycieczki, krótkie: "Dzięki, dobrze było! Do zobaczenia za tydzień" (na pikniku AWO) i rozjeżdżamy się w swoich kierunkach.

Do domu dojeżdżam po 15.00. To już jest koniec, tegoroczna wyprawa to już historia. Naprawdę dobrze było!

Tak wyglądała nasza trasa. Licznik mówi, że machnęliśmy deczko ponad 6000km.

I to już koniec mojej opowieści. Umordowała mnie ona zdecydowanie bardziej, niż sama wyprawa. :)

Łukasz Hawryluk - Sob 11 Lut, 2017

mcfrag napisał/a:
I to już koniec mojej opowieści

No trudno. Nawet najlepszy serial czasem się kończy. Ale do tego będę wracał z przyjemnością :thumbup:

Ozzy - Sob 11 Lut, 2017

Ciekawe kto pierwszy zrobi Iżem oblot Wielkiej Brytanii?
Z tego co pamięć mnie nie myli to mamy tam kolegę ale pojechać z Polski na kołach i przestawić się na lewostronne ruch, no to już byłoby ciekawe wyzwanie ;)

Super się czyta takie wyprawy i samemu by chciało się w takich brać udział ale jedno co np. mnie ogranicza to tylko finanse :/
Muszę znaleść lepiej płatną pracę.

motolis - Sob 11 Lut, 2017

mcfrag napisał/a:
Pomimo, że to "tylko" Iż, nie wyobrażam sobie tego, że porzucam go gdzieś daleko i wracam "na tarczy". Decydując się na taką formę turystyki biorę na klatę pełną odpowiedzialność za wspólny powrót do domu, nawet, jeżeli trzeba będzie zostawić motocykl na jakiś czas czy zorganizować kosztowną ekspedycję ratunkową.

Gdzieś już słyszałem o takim przypadku. ;)

Ozzy napisał/a:
Iżem oblot Wielkiej Brytanii?

Ja mam blisko ale z czasem - to już gorzej. Ale podsumowując - żal mi dupę ściska, że z Wami się tam nie wymarzłem. Dlatego w akcie rozpaczy wybrałem się w podróż (prawie) dookoła Polski, podczas której mogłem spotkać z Wami na AWO pikniku. Chociaż tyle. :)

Powodzenia w dalszych wyprawach! :D

nickeledon - Sob 11 Lut, 2017

mcfrag napisał/a:
Nie przychodzi mi do głowy żaden inny motocykl 60+ (mam na myśli rówieśników modelu 49 i starsze sprzęty)


Choćby pierwszy z brzegu, DKW RT 350 lata 54-56 :)

mcfrag - Sob 11 Lut, 2017

nickeledon napisał/a:
mcfrag napisał/a:
Nie przychodzi mi do głowy żaden inny motocykl 60+ (mam na myśli rówieśników modelu 49 i starsze sprzęty)

Choćby pierwszy z brzegu, DKW RT 350 lata 54-56 :)

O widzisz, na żywo nigdy nie spotkałem. Gdzie mogę poczytać o współczesnych wyprawach na takiej starej Dekawce?

jarcco - Nie 12 Lut, 2017

Widzę piękny kawał drogi, 6000 km w 12 dni, dobrze policzyłem? Widzę że nastawieni byliście typowo na jazdę, jazdę... pobiliście rekord motogodzin chyba? No ale nie ma się co dziwować, trening w drodze do kolonii brytyjskiej w ubiegłym roku zrobił swoje :)

Szkoda że Naczelny Meteorolog przewidział dla Was tak dużą wilgotność :) Spóźniliście się jeden miesiąc, najsuchszy był czerwiec ;) chyba nawet statystycznie tak wypada.

Z Iżem i jego niezawodnością to prawda. Prosta i czytelna konstrukcja, niewiele elementów układanki które mogą go zatrzymać, to jego wielkie zalety.

mcfrag napisał/a:
I to już koniec mojej opowieści. Umordowała mnie ona zdecydowanie bardziej, niż sama wyprawa.

Ja dziękuję że podjąłeś ten wysiłek i podzieliłeś się z nami :)

nickeledon - Nie 12 Lut, 2017

mcfrag napisał/a:
O widzisz, na żywo nigdy nie spotkałem. Gdzie mogę poczytać o współczesnych wyprawach na takiej starej Dekawce?

O ile mnie pamięć nie zawodzi, to lata temu w ŚM były relacje z wojaży brygady na DKW.

Kryterium, że nie spotkałeś i nie ma w necie, nie oznacza, że nie istnieje :mrgreen:

Ozzy - Nie 12 Lut, 2017

Na forum DKW jest kolega Remik, ktory na DKW NZ 250 z 1938 roku pojechal z Gniezna do Barcelony do kolegi w odwiedziny, po czym wrócil też na kołach do Gniezna, tak więc starszymi dwusuwami też można Europę zawojować.
Także herman ma DKW RT 350 z 1956 roku, którym dzielnie podrożeje po kraju ale czy wyjeżdżał gdzieś po za granice to nie wiem, na forum jeszcze się nie pochwalił.

mcfrag - Nie 12 Lut, 2017

jarcco napisał/a:
Widzę że nastawieni byliście typowo na jazdę, jazdę... Szkoda że Naczelny Meteorolog przewidział dla Was tak dużą wilgotność

Niestety, jest tak, że pewne miejsca, które chciałoby się zobaczyć leżą tam gdzie leżą i nie da się do nich dotrzeć szybciej. Co do aury, to właśnie pogoda poprowadziła nas wokół Bałtyku.

Regularne opady były także głównym powodem dużych przebiegów dziennych. Kiedy pada, możesz jechać albo czekać na poprawę pogody. Wybraliśmy tę pierwszą opcję, rezygnując z postojów, zwiedzania, zresztą na taki wariant też się specjalnie nie nastawialiśmy. Dla mnie nie był to bynajmniej problem - bardzo lubię jeździć moim iżem i sam fakt, że mogę to robić w niebanalnych okolicznościach przyrody i dobrym towarzystwie jest wystarczającym argumentem do pakowania się w takie sytuacje. Pomimo (a może właśnie wskutek) niesprzyjających warunków świetnie się bawiłem (choć nie do razu to do mnie dotarło) i będę dobrze wspominał te dwa tygodnie poniewierki. Już wspominam. :)

nickeledon napisał/a:
Kryterium, że nie spotkałeś i nie ma w necie, nie oznacza, że nie istnieje :mrgreen:

A tak się starałem, żeby w delikatny i nienachalny sposób przypomnieć, że to ciągle jest forum iżowe! Cały misterny plan w p... :)

nickeledon - Pon 13 Lut, 2017

mcfrag napisał/a:
A tak się starałem, być delikatny


Wiedziałem, że w końcu oberwę :)

nickeledon - Sob 31 Gru, 2022

Jak to się miło czyta po latach :)
Suchy - Nie 01 Sty, 2023

O kurde, jakoś ten materiał umknął mi 7 lat temu. Ale zorientowałem się, że w Tallinie 2 lata temu rozbiłem namiot w tym samym miejscu. :shifty:

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group