Wysłany: Pon 30 Cze, 2014 Trasa Pana Michała cz. 16 - Na grzyby i na ryby
Jako, że święta coraz bliżej, postanowiliśmy z Tatą przejechać się gdzieś po rybkę. Sami nie wiedzieliśmy dokąd, to się BartkaG i Fraga spytaliśmy. Oni wiedzą, bo już łowili, ostatnio w jeziorze Narie. Tata zresztą też, ale dużo wtedy nie nałowił. Podobno w tym roku dobrze biorą w jeziorze Pluszne koło Olsztynka, więc wsiedliśmy na dwa pierwsze z brzegu motocykle i ruszyliśmy mniej więcej w tamtym kierunku, zaopatrzeni między innymi w kombinezony typu OP1 (niby bo padać może).
Daleko nie zajechałem a już za Wolborzem pierwsza przygoda. Zaczęło mi mrugać w kontrolce ładowania, najpierw troszkę, potem więcej, na końcu całkiem bez przerwy. Stanąłem, szukam przyczyny, nic zaleźć nie mogę. Mówię ojcu: Na co to przez pół Polski jechać? Tu zara niedaleko, koło Tomaszowa, co roku łowią, niedawno już dwudziesty piąty raz rybki łowili i jak zwykle nałowili tyle, że wiadro było potrzebne. A ojciec na to: Łowili, ale miesiąc temu. Nic się nie bój, w Lipcach Pandoktor jest. Do doktora pojedziemy, tam się motur naprawi.
No to jedziemy do Lipiec.
Tam ledwo wjechałem, kawę mi zrobili i dawaj razem Pandoktor z Tatą pitstop mi organizują.
Ledwie się obejrzałem a tu pół motura rozbebeszone. Szybko znaleźli, że słabo zaciśnięty przewód masowy od prądnicy do regulatora wypadł z konektorka.
Naprawa poszła sprawnie i razem z Królem Mazowieckich Szos pojechaliśmy dalej.
We trzech jechaliśmy krótko - Pandoktor zawrócił dając swoje błogosławieństwo a my przez Płock, Bielsk, Glinojeck zajechaliśmy do Mławy, gdzie wreszcie trzeba było zatankować.
Koło Nidzicy mieliśmy małe kłopoty. Zmostkowało elektrody świecy, co nie dziwi, bo wueska szła pełnym ogniem na tłokach po krajowej siódemce.
Wieczór się zaczął robić a my jeszcze w drodze. W Olsztynku, zapytawszy o drogę miejscowego wsiowego głupka, pojechaliśmy w przeciwnym kierunku. Po drodze spotkaliśmy pędzącą przez teren zabudowany z jednym światłem pozycyjnym czarną emzetę z koszem, której kierownik, nie zatrzymując się pomimo naszego wołania, dał bez słowa znak-sygnał ręką, żeby jechać za nim. Pędząc jak i on, żeby nie stracić z oczu przewodnika, trafiliśmy do jakże upragnionego ośrodka wędkarskiego.
Rano przecieraliśmy oczy ze zdumienia, kiedy okazało się, że nie my jedni przyjechaliśmy na ryby na motorach.
Kiedy zaczęli nam zakładać plastrony z numerami myślimy: Hoho! Jakieś grubsze zawody na węgorza muszą się zaczynać.
Niektórzy mieli nawet wanny z blachy przy moturach, pewno na żywe karpie.
Dali nam plan dojazdu na łowisko. Cholernie pokręcony.
Już się zaczęliśmy bać, że nas chcą wykołować, ale na szczęście na końcu kartki było jeziorko.
I jeszcze jakieś zadania powypisywali.
Jechaliśmy...
jechali...
i jechali...
Pełno wędkarzy przed nami i za nami.
Ciężko było poznać, którędy do jeziorka. Trzeba było stawać i dumać.
Skręciliśmy gdzieś w lewo, gdzie oczom naszym ukazał się las...
...krzyży,
które kazali nam policzyć. Jakby nie mogli do tego zatrudnić specjalistów. Wyniki były rozbieżne, ale ustaliliśmy wspólną wersję, że 62.
Zupełnie niedługo potem stanęliśmy koło jakiejś kapliczki w Pacółtowie.
Trzeba było znaleźć nadzorcę budowy tejże kapliczki.
Zupełnie przypadkiem onże znajdował się w pobliżu.
Podobnie jak i sympatyczna krajanka.
Ale my tu gadu gadu a jeziorka jak nie ma tak nie ma. A rybki stygną.
Kierując się dziwnymi znaczkami z kartki zajechaliśmy na pola Bitwy pod Grunwaldem.
Jako, że miła pani, która kontrolowała i spisywała wszystkich zajeżdżających wędkarzy stanowczo sugerowała odwiedzenie budynku muzeum, cwaniaki z ferajny wysłali mnie jednego na zwiady.
Najpierw poczytałem sobie komiks z Tytusem
Nie mogło zabraknąć słynnego obrazu. Z braku oryginału jest wyszywany.
W czasie gdy ja zwiedzałem muzeum ferajna trenowała wędkowanie na motorze.
Beata - Kierowniczka naszego peletonu:
Po treningu wreszcie się zebraliśmy szukać wody. Drogi nie były proste ani twarde.
Trzeba było konsultować.
Po drodze było jeszcze jedno zadanie, ale w końcu dotarliśmy do Ostródy nad jezioro.
Niestety kazali nam jeszcze jeździć w kółko i slalomem.
Ale przynajmniej dali jeść. Żeby nie było łatwo, trzeba było jeszcze na miejscu zdać maturę.
Sie zatankowało brzuchy i baki, i pojechało dalej.
Długo jechać nie dali. Zaraz znowu kontrola drogowa i jeszcze test jazdy w warunkach ograniczonej widoczności. Ograniczonej workiem na głowie.
Koń jaki jest, każdy widzi.
Kierowniczce też należała się chwila wytchnienia.
Polak nie kaktus...
Na koniec wreszcie było jeziorko, ale zamiast rozdać wędki, rozdali wiosła i kazali znowu poganiać slalomy. Tym razem łódką po wodzie. Nie wszyscy skorzystali z przyjemności, bo ani wędki ani podbieraka.
Motory zostały w spokoju zaparkowane.
W sympatycznym towarzystwie.
A kierownicy robili to, co zwykle robi się w takich okazjach.
Następnego dnia też lekko nie było. Najpierw wszyscy jak jeden mąż, tłumnie i hurtowo, wyjechali na drogę krajową 58.
A dotarliśmy nie nad wodę a do skansenu.
Za przechowalnię bagażu slużyła wanna zaprzyjaźnionej sahary.
Jedziemy dalej. Postój wypadł w Olsztynku obok Lunaparku Grześ.
Miska zupy się nam należała.
Kiedy wszyscy szykowali się do ogłoszonego właśnie konkursu powolnej jazdy i wyborów miss elegancji uznaliśmy, że prawdziwy wędkarz-motorzysta jeździ tylko szybko i nie dba o stylizację. Zwyczajnie, po prostu daliśmy nogę.
Skoczyliśmy sobie na kebab do Szczytna.
Możliwości dalszej jazdy było wiele.
Najstarsi wybrali podróż sentymentalną.
Po drodze dopadła nas burza, padła więc komenda Maski włóż!
No i się nie zmokło zanadto.
Kapral rezerwy Sęk i podporucznik rezerwy Jezierski pozdrawiają z Olsztyna!
Tak, tak. W tej jednostce spędzili przyjemne pół roku. (Krótka nauka - zabawy kupa!)
Po powrocie było jak zwykle - łowiliśmy ryby
Tata złowił dyplom
i motor z soli
Rano pożegnania nadszedł czas. We trójkę pognaliśmy do domu.
Jechał szybko, było z góry więc pod Brodnicą potrzebna była transfuzja. Najpierw z czarnego do zielonego.
A potem z szarego do czarnego. Na szczęście destylarnia była pod ręką.
W Brodnicy Frag odjechał w swoim kierunku.
Chociaż nie złowiłem żadnej ryby, wyjazd uznaję za wybitnie udany. Chyba jeszcze wybiorę się na wędkowanie w tamte strony.
Na koniec zamiast tradycyjnej mapki fotografia rodzinna.
Panie Michale, na przyszły Rotor masz zadanie: nauczyć się czytać itinery. Jak poprowadzisz całą bandę chłopów przez 130 km rajdu, to zobaczymy jak wytrzymasz "trudy podróży".
Michał, fajny opis, ja też na początku myślałem, że jedziecie na ryby...
Dzięki za mile spędzone chwile dla Beaty, Bartka, Michała, Fraga, Frendzla i wszystkich, którzy biesiadowali koło bartkowego domku, było trochę śmiechu nie powiem...
_________________ pozdrawiam
Marcin Klimczak
Old Bike Club
Swego czasu na Rotorze zająłem ostatnie miejsce tylko przez to, że nie doczytałem instrukcji i na prawie wszystkich pkp-ach byłem przed czasem. Podobnie zresztą na mecie.
Przez co zgarnąłem wszystkie możliwe punkty karne.
Jeśli można poproszę o wklejenie tej mapki. Obejrzał bym sobie te Waszą trasę.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach