Kręcąc się z nudów w piątkowe popołudnie po okolicy, uzupełniałem zupę na stacji w Czersku, gdy zaszedł mnie od tyłu przypadkowy motolis i zaczął nawijać: Gdzie jedziecie? Co macie w planach? Może skoczymy razem na Wilczy Szaniec? Czemu nie.
Jak skończyliśmy tea time ruszyliśmy w drogę i szlakiem mleczarni polskich przez Warlubie dotarliśmy do Kwidzyna, gdzie przenocowaliśmy w ośrodku dla sportowców. Noc była krótka, a o 5.30 telefon od Artura ściągnął z nas kołdry i :
Gdy już zarobiliśmy na śniadanie, gościna była wyśmienita. Jeszcze raz podziękowania dla Mamy Artura za przepyszną jajóweczkę.
Po uzgodnieniu dalszej marszruty wyruszyliśmy szlakiem wojów polskich, aby dotrzeć na pola Grunwaldu. To tu wojska sprzymierzonych tłukły krzyżaków.
Niektórzy przechodzili szybki kurs historii opowiedziany w sposób łopatologiczny.
Po obcowaniu z historyją udaliśmy się w dalszą drogę na północ zatrzymując się w Olsztynie na tanksheli. Tu wpadł na nas miejscowy pasjonat brudu za paznokciami i skończyło się wizytą w Norce.
Później wizytą w kolejnym garażu.
Gdy skończyło się paliwo wizyty zaczęliśmy składać tam gdzie coś się lało.
Noc była ciepła i gwiaździsta, lecz ranek zbliżał się coraz szybszymi krokami, a rankiem mieliśmy jechać zobaczyć wreszcie jakieś bunkry,
Choćby miałby to być tylko bunkry obrony kolei w Tomarynach
To chyba tu stwierdziliśmy, że na Szaniec to w przyszłym roku się wybierzemy jednak.
A w drodze powrotnej zobaczyliśmy jeszcze miejsce gdzie statki jeżdżą zamiast pływać.
Zgodnie z hasłem żagle na tory.
Doklekotaliśmy się nawet dwa metry poniżej poziomu morza.
I sztandarowy punkt pielgrzymek z całego świata.
Po Malboro kicnęliśmy jeszcze do Starogardu chwilę pogadać z podobnymi sobie i rozjechaliśmy się w swoje strony.
PS. Podziękowania dla Artura, Mychy i Radara za gościnę i wspólnie mile spędzony czas.
Ja również chciałem podziękować Arturowi i jego mamie za gościnę (na takie śniadanie to co roku będę zajeżdżał), no i za wspólnie spędzoną sobotę chłopakom z Olsztyna. Mycha i Radarator dzielnie oprowadzali nas po swoim mieście w dzień i w nocy! Myślę, że jeszcze tam powrócę bo spodobało mi się olsztyńskie otoczenie.
W tym roku to była moja ostatnia większa wyprawa i jako towarzysz podróży napatoczył się Marek wraz z małżonką. Bidulki musieli wytrzymać towarzystwo podłego jaszczura, sączącego jad na każdym kroku.
Im również dziękuję za bardzo treściwą wycieczkę i mam nadzieję, że otrząsną się przez zimę i jeszcze zechcą gdzieś, kiedyś ze mną pojechać.
No bardzo ładnie tak w ponury dzień poczytać coś miłego i ładne zdjęcia pooglądać.
Fajnie, że jeszcze na końcówce sezonu udało wam się zrealizować taki wypad. Najfajniejsze są nieplanowane.
Zazdroszczę i mam nadzieję, że jak uporam się z problemami dnia codziennego dorzucę parę kilometrów do forumowego licznika.
Pierwsze wrażenie było niezłe, zadbany motorek, ale niestety uruchomienie silnika trwało... 30 min. Motocykl stał podobno od czerwca bez paliwa, po jego wlaniu silnik kompletnie się zalał, a właściciel z uporem maniaka piłował go rozrusznikiem. Poza tym miał wyciek oleju. Łańcuch sprzęgłowy na wolnych obrotach hałasował głośniej niż się spodziewałem i raczej nie zniósłbym takiej pracy silnika. Podejrzanie wyglądał tył motocykla, który miał inny odcień czerwieni, nieoryginalne kierunkowskazy i był przekoszony względem koła.
Zephyra chyba sobie odpuszczę, bo podobno w każdym tak rzęzi łańcuszek sprzęgłowy. Teraz nastawiłem się na Suzuki GSX400 wersje dwucylindrową.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach