W ostatnią sobotę wyskoczyliśmy z Andrzejem na knedle. Celem wycieczki było muzeum w czeskim Borku, położone 70km na południe od Szklarskiej Poręby. Mamy tam jakieś 200km bardzo przyjemniej drogi - w sam raz na pogodną, ciepłą sobotę.
Trasa przebiegła gładko, bez godnych odnotowania sytuacji. Frajda jest duża - nasze Iże, gruntownie przetestowane podczas majówki w słowackich Tatrach, bardzo lubią górskie, kręte drogi. W Jakuszycach dolaliśmy do pełna. Szybka fajka pod dystrybutorem i można gonić. Naprzód!
Atmosfera czeskiej prowincji zawsze mnie odpręża. Po ten luz, spokój i błogostan wracam tam, kiedy tylko mogę.
Po czterech godzinach byliśmy na miejscu.
Całkiem niedaleko stoi zdecydowanie warty odwiedzin zamek Trosky. Ale to temat na inną opowieść, dziś poprzestaliśmy na muzeum.
I wszystko jasne. Wchodzimy!
Nie licząc kilku zagranicznych sztuk, w muzeum można zobaczyć w zasadzie wszystkie typy czeskich motocykli z lat 1928-1959 (taką najmłodszą datę zauważyłem).
Parter umeblowano sprzętem z Českej Zbrojovky. Ekspozycję zaczynają rowery i motorowery
im dalej w las, tym kaliber maszyn większy, eksponaty ciekawsze...
Jest na co popatrzeć!
Największa Čezeta - model 500. Dwa cylindry, masywna konstrukcja, produkowany na niemieckiej licencji, przykręcony po angielsku wózek... Jest moc!
A tu świetnie zachowana, oryginalnie spatynowana ČZ 350. Czuję, że przed wojną fabryka DKW miała w Czechosłowacji poważną konkurencję!
Pięterko to królestwo Jawy.
Ilość i jakość zgromadzonych eksponatów robi wrażenie. Nie jestem znawcą knedli, ale sądzę, że nie znajdziemy w Czechach lepiej wyposażonej prywatnej kolekcji czechosłowackich motocykli.
Nie ma tu dwóch takich samych pojazdów. Nawet, jeżeli są te same modele, to po to, żeby pokazać ewolucję konstrukcji na przestrzeni lat produkcji.
Na przykład te dwa JAWAnderery - trzy lata różnicy a tyle zmian...
W muzeum byliśmy sami. Czy wyobrażacie sobie taką sytuację u nas?
W sąsiednim pokoiku można zobaczyć kilka innych czeskich motorków. Stoi rzadki Böhmerland w wersji ścigacz (normalna "długa" była trzyosobowa!), dwa Ogary oraz trzy prześliczne Pragi. Każdą z nich wziąłbym w ciemno, gdybym tylko mógł...
Po godzinie albo dwóch (kto by tam patrzył na zegarek) nadszedł czas odwrotu. I wtedy zdarzyło się coś niezwykłego. Po kilkudziesięciu kilometrach zaczęliśmy spotykać na szosie takie same maszyny! Minęliśmy kilka sztuk, potem jeszcze parę, jakieś zabytkowe auto, następne, kolejny motocykl... Wtedy dotarło do nas, że odbywa się jakaś weterańska impreza. Wystarczył porozumiewawczy błysk oka i już byliśmy podpięci się pod jedną z grupek, ciekawi, dokąd dojedziemy.
A dojechaliśmy do Janskich Lazni - tu właśnie była meta właśnie trwającego 11 Rajdu Studenecké Míle.
Zaparkowaliśmy pod altaną i wmieszaliśmy się w tłum oglądaczy. Widzieliśmy angielskiego junaka,
całkiem fajnego HD,
Oraz niezliczoną ilość motocykli czechosłowackich. Dziś chyba udało się nam spotkać większość jeżdżących zabytkowych sprzętów w CZ.
Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Po przekroczeniu granicy w Lubawce wpadliśmy na obiad do miejscowego hotelu. Karmią smacznie i niedrogo, miejsce dodane do ulubionych.
Jeszcze tylko szybkie sprawdzenie stanu zapory w Lubachowie...
I to już koniec wycieczki. 450km takich właśnie jakie lubię najbardziej, za nami. Było dobrze, ale to już historia. A jeździć się dalej chce...
PS. podczas wizyty w muzeum strzeliłem parę panoram. Zainteresowanych zapraszam.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach