Ta historia się zaczyna od tego że kiedyś z moją dziewczyną wymyśliliśmy że się pobierzemy - a co
Czas leciał, przygotowania trwały a ja dłubałem w między czasie przy Jeżynie. Jak niektórzy wiedzą remont mojego Iża nie miał terminu zakończenia, wychodziłem raczej z założenia jak skończę to będzie. W trakcie przygotowań ślubnych - jakiś rok wcześniej - wymyśliłem sobie że chciałbym pojechać Jeżyną do ślubu Zacząłem troszkę bardziej ogarniać się z tematem, niestety były schody. Większość pewnie pamiętam moje marudzenia na temat lakiernika który walił w chuja.
Ślub był zaplanowany na 16 maja o ironio w moje urodziny Czas leciał nie ubłaganie a ja dalej nie miałem błotników, w połowie tygodnia poprzedzającego już odpuściłem temat, kiedy niespodziewanie otrzymałem brakujące części Ucieszyłem się jak dzieciak i poleciałem ubierać Jeżynę. W między czasie na biegu chromowałem kolanka, wybłagałem Panów żeby zdążyli do 13 Maja. Jakimś cudem udało się to wszystko dograć i tak 14 Maja o nocnej porze jeżyna była gotowa.
Umordowany ale szczęśliwy pojechałem do domu, miałem już wizję jak to będzie fajnie. Niestety pech mnie nie opuszczał. W piątek wpadłem wieczorem do garażu żeby posprawdzać wszystko i wyczyścić Jeżynkę, okazało się przy tej okazji że stopka boczna nie da się otworzyć, zawadza o kolano
Nigdy wcześniej nie mierzyłem tego - Kosa musiała być krzywa Byłem wściekły na siebie i załamany. Mam centralkę no ale przez moje żużlówki jest ona zbędnym gdżetem - za niska i trzeba podkładać deseczkę, w garażu nie problem ale ja mam jechać pod kościół
a tam raczej deseczki nie znajdę...
Postanowiłem pokombinować z kosą, tu podciąłem tam wygiąłem i było lux, szybkie malowanko o 1 w nocy i można jechać do domu
W sobotę obudził mnie deszcz.... Myślałem że się popłaczę, cały plan się rozsypał, z biegiem czasu okazało się jednak że się trochę przejaśnia.
Ucieszyłem się że może będzie ok. O godzinie 16, tuż przed wyjściem z domu rodziców znowu zaczęło padać, po raz kolejny w tym tygodniu się załamałem, jechałem samochodem do narzeczonej i myślałem o swoim pechu. W pewnej chwili pomyślałem że żaden deszcz nie pokrzyżuje mi planów, skręciłem w stronę garażu i pojechałem czym prędzej. Padało ale nie lało, z garażu do Patrycji mam ok 2km, mówiłem sobie że dam radę
To zdjęcie zrobiła mi siostra jak odjeżdżałem z garażu, hehe, byłem trochę zestresowany
Udało się dojechać do Patrycji, w czasie drogi deszcz się nasilił i troszkę przemokłem ale było ok Najbardziej się bałem żeby mi się kanty na spodniach nie spłaszczyły Poszliśmy tradycyjnie z moimi starymi na tzw. błogosławieństwo. Uśmiałem się że hej, najśmieszniejsza część ceremonii Tuż przed ślubem ok 17 wyszedłem od narzeczonej, i dosiadłem Jeżynę żeby pojechać pod kościół - jakiś 1km. Ona sama szła do samochodu i mieliśmy się spotkać pod kościołem.
Czyż mój strój nie jest wprost idealny na jazdę takim weteranem?
Jeżyna odpaliła poprawnie, deszcz siąpił. Nie chciałem moknąć więc czym prędzej ruszyłem pod kościół.
Żeby było ciekawiej jakieś 500m dalej znów dał o sobie znać pech! Motocykl zaczął kichać i zgasł. Byłem przerażony, nerwowo go próbowałem odpalić, udało się, szybko usiadłem i ruszyłem dalej. Jakoś jechałem ale motocykl dziwnie się zachowywał, nie miał mocy i na dodanie gazu reagował kichnięciem w gaźnik. Pomyślałem że to wilgoć i modliłem się żebym jakoś dojechał pod kościół. Niestety 20m przed bramą motocykl zgasł, szedłem trzecim biegiem, wysprzęgliłem szybko i na luzie dojechałem do kościoła
Byłem zły ale wyrozumiały, zacząłem się śmiać z całej historii, goście już czekali, śmieli się ze mnie i podziwiali Jeżynę. Na większe zachwyty nie było czasu 17.00 zbliżała się nieubłaganie i deszcz robił swoje
Po całej ceremonii nie obyło się bez pamiątkowego zdjęcia z jeżyną w rolach głównych...
Na weselicho jechaliśmy już wspólnie samochodem a jeżynę zostawiliśmy u księdza na plebanii
Cieszę się bardzo że mi się udało, z przygodami ale dzięki temu będzie co wspominać
PS. W poniedziałek usunąłem usterkę bez jednego klucza, okazało się że wypięła się iglica z przepustnicy. Objawiało się właśnie tym że wolne obroty były a średnich i wysokich niet! Dlatego motocykl mi odpalił ale nie miał mocy jechać.
Mam nadzieję że niebawem będą relacje z innych, może dalszych podróży.
Co do jazdy z Panną młodą to był też taki plan ale w zeszłym roku przegrałem na aukcji wózek do 49 i odpuściłem, problemem by było zmieścić się w sukni na siodełku
Tak czy siak polecam kolegom zabieranie Iża na różne imprezy, urodziny, chrzciny itp.
Niechaj stanie się członkiem rodziny jak za starych dobrych czasów gdzie motocykl albo auto w rodzinie było chuchane, dmuchane, szanowane i traktowane jak kolejne dziecko
Tak czy siak polecam kolegom zabieranie Iża na różne imprezy, urodziny, chrzciny itp.
Niechaj stanie się członkiem rodziny jak za starych dobrych czasów gdzie motocykl albo auto w rodzinie było chuchane, dmuchane, szanowane i traktowane jak kolejne dziecko
To najfajniejszy tekst jaki na forum przeczytałem
_________________ Iż 56 - 1959 r., WFM M06 - 1956 r.
Gratulacje za zrealizowanie swojego pomysłu, taki wypad szczególnie w deszcz zasługuje na podziw i szacunek za upór w dążeniu do swego... Szkoda, że tylko Ty byłeś na jednośladzie-fajnie byście razem z Patrycją wyglądali + parada na motocyklach z udziałem znajomych. Dobrze powiedziane " IŻ-em też można... " i wszędzie można... Jeszcze raz gratulacje... A co do podróży poślubnej to znam osobę która była kiedyś na takowej Iżem - jego żona po wszystkim stwierdziła że to była męczarnia poślubna, ale ogólnie byli zadowoleni
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach