Parę dni temu umówiliśmy się z Fragiem i Hrabią na mały wypad po górkach - na cały dzionek, coś obejrzeć, coś zjeść. Pojechaliśmy posmakować czeskich knedli, podobno są bardzo smaczne.
Dzień zaczął się bardzo ładnie, dobra pogoda itd. Kolorowo było tylko do godziny dwunastej, gdy zauważyłem brak dobrych hamulców i się zaczęły problemy. Ale to dopiero zobaczycie po fotkach które wstawią Fragu i Hrabia.
Tutaj na przełęczy Walimskiej - kawunia, ciasteczko.
A, zapomniałbym - w drodze powrotnej dorwał nas mały deszczyk po stronie czeskiej.
Na początku miał to być tylko drobny serwis, czyli nasmarowanie ośki rozpieraka.
Niestety, sytuacja się skomplikowała, gdyż okładziny pękły ukośnie. Jak zwykle jak z pod ziemi wyrósł plac manewrowy, "koziołki" w postaci bloczków fundamentowych - no pełny serwis.
Ale kto by się martwił brakiem jakichś tam hamulców i to jeszcze w górach? Poza tym knedliki już na nas czekały, to pojechali my dalej.
Niestety, w drodze powrotnej dopadła nas ulewa jak jasna dupa. Schronienie znależliśmy u symopatycznego Czecho-Polaka.
Do klejonych szczęk to powiem, że są dobre, ale jak się ma okrągły bęben a nie z biciami. Okazało się, że mój jest przekoszony i nijak nie dało się szczęk dotrzeć. Więc w trasie co jakiś czas napinałem pręt rozpieraka i się popsuło.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach