Niektóre marki motocykli faktycznie mają dość hermetycznie zamknięte grona osób. Oczywiście nie na wszystkich płaszczyznach, ale można wyczuć dystans do nowych czy nieznanych w szerszym kręgu osób.
Może nie grupki, ale zawsze będzie jakaś tam (nawet podświadome) wartościowanie i hierarchia. Nic nie zmieni, że wueska i eshaelka będą niżej od Iża a Iż od Junaka, Junak od BMW, BMW od cundapa, cundap od harleja a harlej od indiana itd. A na samym dnie Romet
Można mieć wiele motocykli różnych marek (prawie każdy z nas tak ma) i każdy z nich lubić za to, że daje zupełnie inne wrażenia z jazdy niż pozostałe. Nie zawsze chodzi tylko o prędkość, komfort i wygodę...
Święte słowa Nie, nie komfort, szybkość, spalanie czy awaryjność - tylko możliwość smakowania konstrukcji kilkudziesięcioletniej, wyobraźnia i wczucie się w dawnego jeźdźca.
Panowie! Każdy motocykl ma swoje imię!
Wyprawy Mińskiem już zazdraszczam, mnie to się Twój pomysł bardzo podoba...
Mój tam nie ma. Chyba przesadzasz z tym romantyzmem.
Po pierwsze dlaczego by nie?
Po drugie, to odczytałeś mój przekaz niewłaściwie, nie to chciałem powiedzieć. Nie czuję nic "wielkiego" w obcowaniu z motocyklem, nigdy w ten sposób nie myślałem, przecież nie jest to nic wyjątkowego, ani nie doszukuję się romantyzmu.
Po prostu chciałem zauważyć, na tle rozmów o tym co lepsze, Junak, Emka czy Jeż, że nie dla wszystkich posiadaczy ich właściwości praktyczne są najważniejsze. Każdy motocykl ma swoje imię - nie znaczy że mój nazywa się Edek, tylko ni mniej ni więcej to, że każdy jest inny i niekoniecznie trzeba je w ten sposób porównywać, bo każdy z nich ma swoje zalety.
Bo już się bałem, że wchodzimy w izirajderowanie i misyjność
Może i niekoniecznie trzeba porównywać motocykle - ale czemu nie? Ja tam swoje porównuję i wartościuję. Jak widać, nie tylko ja - oczywiście każdy robi to w różny sposób i dla każdego inna jest hierarchia wartości.
Ciąg dalszy muzykowania motorowo-izirajderowego klasy zero:
Co ciekawe w podobny sposób zaczynam traktować też to:
Kukiz ujął to najlepiej - to są właśnie polscy harlejowcy. Teraz jest podobnie, tyle że z wuesek przesiedli się na intrudery, wulkany, szadoły i fatboje. Dalej mają wąsy, frędzle i katany. Różnica w tym, że zamiast winka walą balantajnsa. Ta klimatyczność zawsze mnie śmieszyła.
jarcco napisał/a:
Od Ryśka to się odczepcie, w tamtym czasie TO miało inną wartość - dziś niemierzalną.
Ano właśnie w tamtych latach (w wieku 15-18 lat) nie słuchałem NIC, ABSOLUTNIE NIC innego poza Dżemem (wcześniej troszkę ajronów, do których wróciłem później w czasie zmetalizowania), nosiłem breloczki z nazwą, na podartych dżinsach miałem zrobiony niespieralnym flamastrem napis Dżem. Ale po kilku latach, a zwłaszcza teraz, patrzę na to inaczej. Akurat ten kawałek harlejowski, delikatnie mówiąc, nigdy nie był traktowany jako wirtuozeria
Ciąg dalszy klimatów (o ile wersja oryginalna jest przynajmniej fachowo zagrana, to kałwer trzyma klimat
Akurat przypadkiem byłem tam wtedy i darłem ryja razem z Bufetem, szczęśliwy i zupełnie nieświadomy tego, że 25 lat później będę wspominał ten Jarocin prawie jak kombatant ze ZBOWiDu.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach